03 października 2011, godzina 13:45
Siedzę w autobusie... tak, tak – siedzę w autobusie. Pomimo, iż jest początek tygodnia, studenci wrócili już po wakacjach, a i godzina nie jest ani bardzo wczesna, ani tym bardziej bardzo późna, bez problemu znalazłam miejsce siedzące. W Kairze byłaby to rzecz niemożliwa – tam, bez względu na dzień tygodnia i porę dnia, autobusy są zawsze przepełnione. Zawsze mnie to dziwiło, bo jak wspominałam wcześniej, podróż autobusem należy do jednego ze sportów ekstremalnych, jakie zmuszony jest uprawiać Europejczyk będąc w Kairze. A tu w Polsce – nie muszę biegać pomiędzy samochodami, żeby dogonić uciekający autobus, który po prostu nie zatrzymał się na przystanku; nie muszę wskakiwać do środka, a tym bardziej nie muszę wyskakiwać; nie muszę także rozpychać się łokciami pomiędzy spoconymi i pragnącymi wykorzystać ścisk wewnątrz (żeby móc całkiem legalnie dotknąć kobietę – Europejkę - blondynkę) Egipcjanami. Wystarczy, że poczekam na przystanku aż przyjedzie autobus i zatrzyma się, aby umożliwić mi swobodne wejście do środka. I jak się dzisiaj okazuje – mogę nawet znaleźć wolne miejsce siedzące. Ale na tym różnice się nie kończą – z tym, że kolejne są na niekorzyść podróżowania autobusem w Polsce. Jak wspomniałam, miałam dość dużo szczęścia, bo bez żadnego problemu znalazłam miejsce siedzące – w dodatku przy oknie. Mogłam więc rozsiąść się dość wygodnie i przez kolejne pół godziny odkrywać moje rodzinne miasto z okien autobusu (odkrywać je po mojej prawie rocznej nieobecności tutaj). Niestety, ta moja przyjemna podróż dość wcześnie została zakłócona... kilka przystanków dalej do autobusu wsiadło małżeństwo w średnik wieku. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że ich obecność najpierw wyczuł mój nos – trudno było bowiem nie poczuć dość silnej woni alkoholu, jaka roztaczała się wokół małżeństwa. Później usłyszałam bełkoczące głosy, a dopiero na samym końcu dostrzegłam nowych współpasażerów. Moim oczom ukazał się widok, jakiego nie miałam okazji oglądać przez ostatni rok (nie licząc moich wcześniejszych wakacji w Polsce) – małżeństwo w średnim wieku było brudne, cuchnące, z trudem trzymające się na własnych nogach. Jak dla mnie, osoby, której tu jakiś czas nie było, widok naprawdę „egzotyczny”. I specjalnie biorę tę egzotykę w cudzysłów, bo jakże jej daleko do tej egzotyki znanej z katalogów biur podróży! Za tego rodzaju egzotykę powinniśmy się jednak wstydzić... a niestety, mam wrażenie, że w oczach świata ta egzotyka wciąż stanowi „reklamę” naszej kochanej Polski.