"Podróżnicy mówią, że nie ma nic jaśniejszego na twarzy Ziemi niż Kair (...)

Ten, który nie widział Kairu, nie widział świata. Jego kurz jest jak złoto, jego Nil jest jak cud, jego kobiety są jak czarnookie niewiasty z raju, jego domy są jak pałace (...)

I jakże mogłoby być inaczej, skoro Kair jest Matką Świata?"

(opowieść żydowskiego lekarza)

21 listopada 2011

Podróż autobusem

03 października 2011, godzina 13:45

Siedzę w autobusie... tak, tak – siedzę w autobusie. Pomimo, iż jest początek tygodnia, studenci wrócili już po wakacjach, a i godzina nie jest ani bardzo wczesna, ani tym bardziej bardzo późna, bez problemu znalazłam miejsce siedzące. W Kairze byłaby to rzecz niemożliwa – tam, bez względu na dzień tygodnia i porę dnia, autobusy są zawsze przepełnione. Zawsze mnie to dziwiło, bo jak wspominałam wcześniej, podróż autobusem należy do jednego ze sportów ekstremalnych, jakie zmuszony jest uprawiać Europejczyk będąc w Kairze. A tu w Polsce – nie muszę biegać pomiędzy samochodami, żeby dogonić uciekający autobus, który po prostu nie zatrzymał się na przystanku; nie muszę wskakiwać  do środka, a tym bardziej nie muszę wyskakiwać; nie muszę także rozpychać się łokciami pomiędzy spoconymi i pragnącymi wykorzystać ścisk wewnątrz (żeby móc całkiem legalnie dotknąć kobietę – Europejkę - blondynkę) Egipcjanami. Wystarczy, że poczekam na przystanku aż przyjedzie autobus i zatrzyma się, aby umożliwić mi swobodne wejście do środka. I jak się dzisiaj okazuje – mogę nawet znaleźć wolne miejsce siedzące. Ale na tym różnice się nie kończą – z tym, że kolejne są na niekorzyść podróżowania autobusem w Polsce. Jak wspomniałam, miałam dość dużo szczęścia, bo bez żadnego problemu znalazłam miejsce siedzące – w dodatku przy oknie. Mogłam więc rozsiąść się dość wygodnie i przez kolejne pół godziny odkrywać moje rodzinne miasto z okien autobusu (odkrywać je po mojej prawie rocznej nieobecności tutaj). Niestety, ta moja przyjemna podróż dość wcześnie została zakłócona... kilka przystanków dalej do autobusu wsiadło małżeństwo w średnik wieku. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że ich obecność najpierw wyczuł mój nos – trudno było bowiem nie poczuć dość silnej woni alkoholu, jaka roztaczała się wokół małżeństwa. Później usłyszałam bełkoczące głosy, a dopiero na samym końcu dostrzegłam nowych współpasażerów. Moim oczom ukazał się widok, jakiego nie miałam okazji oglądać przez ostatni rok (nie licząc moich wcześniejszych wakacji w Polsce) – małżeństwo w średnim wieku było brudne, cuchnące, z trudem trzymające się na własnych nogach. Jak dla mnie, osoby, której tu jakiś czas nie było, widok naprawdę „egzotyczny”. I specjalnie biorę tę egzotykę w cudzysłów, bo jakże jej daleko do tej egzotyki znanej z katalogów biur podróży! Za tego rodzaju egzotykę powinniśmy się jednak wstydzić... a niestety, mam wrażenie, że w oczach świata ta egzotyka wciąż stanowi „reklamę” naszej kochanej Polski.