"Podróżnicy mówią, że nie ma nic jaśniejszego na twarzy Ziemi niż Kair (...)

Ten, który nie widział Kairu, nie widział świata. Jego kurz jest jak złoto, jego Nil jest jak cud, jego kobiety są jak czarnookie niewiasty z raju, jego domy są jak pałace (...)

I jakże mogłoby być inaczej, skoro Kair jest Matką Świata?"

(opowieść żydowskiego lekarza)

27 stycznia 2011

Życzenia Noworoczne

Z całego serca pragnę życzyć wszystkim czytelnikom niniejszego bloga Szczęśliwego Nowego Roku!!!
Oby ten rok przyniósł Wam dużo radości, zadowolenia, spokoju i samych dobrych chwil. Życzę również wszystkim czytelnikom, przyjaciołom oraz Rodzinie, aby ten Nowy Rok przyniósł ze sobą chwilę refleksji nad pytaniem, czy droga, którą codziennie podążacie, jest tą, którą powinniście podążać. Życzę Wam, abyście odnaleźli w sobie siłę, która pozwoli Wam dokonywać tylko właściwych wyborów, żebyście patrząc w lustro nie musieli się czuć zawstydzeni przed samymi sobą.
Szczęśliwego Nowego Roku!!!

Długa podróż do Polski

23 grudnia 2010; godzina 18:30
Jest taki dzień w roku, kiedy bardzo chce się wrócić do rodzinnego domu, choćby z najbardziej odległego zakątka ziemi. Jest taki dzień w roku, kiedy tęsknota za rodziną jest tak ogromna, że człowiek, który pozostaje z dala od domu, chciałby się ukryć przed całym światem. Jest taki dzień w roku, kiedy nawet najlepsi przyjaciele nie zastąpią kolacji przy rodzinnym stole.


„Jest taki dzień

Bardzo ciepły, choć grudniowy.
Dzień, zwykły dzień,
W którym gasną wszelkie spory.


Jest taki dzień,

W którym radość wita wszystkich,
Dzień, który już
Każdy z nas zna od kołyski.”

(Czerwone Gitary – „Dzień jeden w roku”)


Ten dzień to Wigilia Bożego Narodzenia.

Trudno mi było wyobrazić sobie ten dzień w innym miejscu niż moje rodzinne miasto. Trudno mi było wyobrazić sobie ten dzień w towarzystwie innym niż moi Rodzice. Dlatego, mimo trudnych warunków atmosferycznych jakie zapanowały w Europie, postanowiłam przyjechać do domu. A była to podróż bardzo długa...chociaż do pokonania miałam zaledwie 3000 kilometrów.
Samolot powinien wystartować z Kairu o godzinie 4:00 nad ranem, co oznaczało, że na lotnisku powinnam być około 2:00. Jako że punktualność zawsze była moją mocną stroną (co nie raz utrudnia mi życie w Egipcie), na lotnisko zajechaliśmy kilka minut przed wyznaczonym czasem. I wtedy zaczęły się problemy. Tablica odlotów poinformowała nas, iż jedynym opóźnionym tej nocy samolotem jest...mój samolot do Warszawy. Nie było żadnej informacji więcej...ani przyczyny opóźnienia, ani tym bardziej czasu opóźnienia. Nie namyślając się długo, udaliśmy się w stronę biura Polskich Linii Lotniczych na lotnisku w Kairze. I tu okazało się, że jedynymi liniami lotniczymi, których biuro pozostaje o tej godzinie zamknięte jest...biuro PLL Lot. Co za wstyd!!! Jedyny opóźniony samolot, to samolot do Polski, a jedyne nieczynne biuro informacji to biuro linii obsługujących właśnie ten jeden jedyny opóźniony rejs. Po dwudziestu minutach zebrała się całkiem liczna grupa ludzi, która w jakikolwiek sposób próbowała dowiedzieć się o przyczynach opóźnienia. Po kolejnych 15 minutach pracownik lotniska w Kairze (podkreślam: pracownik lotniska, a nie linii lotniczych) poinformował nas, iż samolot, którym powinniśmy odlecieć właśnie wystartował z Warszawy i będzie na miejscu około godziny 6 rano. Cóż, nie pozostało nam nic innego, jak tylko czekać. Swoją drogą pogoda tej nocy była nie najlepsza nawet tutaj; było zimno i bardzo mglisto. Zaczęłam się nawet obawiać, czy w ogóle będziemy mogli wystartować, gdyż mgła nachodziła bardzo szybko. Ale nie powinnam się martwić – do odlotu pozostały jeszcze co najmniej cztery godziny.
O godzinie 6:30 samolot był już na lotnisku, trzeba go było jeszcze tylko posprzątać i sprawdzić, czy jest gotowy do lotu powrotnego, a także załadować na pokład nasze bagaże. Ale niestety nie wszyscy to rozumieli...większość czekających na samolot Polaków od ponad godziny nerwowo spacerowała po lotnisku, trzymając w rękach swoje podręczne bagaże. Tak jakby myśleli, że ich narastająca złość spowoduje przyspieszenie startu samolotu. Jakby myśleli, że podróż samolotem jest jak przejazd miejskim autobusem, do którego się wsiada na jednym z przystanków, po czym po kilkunastu sekundach autobus rusza w dalszą drogę. Siedziałam na lotnisku i cierpliwie czekałam. Czas „uprzyjemniało” mi obserwowanie moich współpasażerów; i muszę przyznać, że czułam się zawstydzona zachowaniem moich rodaków.

Tuż przed siódmą rano zostaliśmy wpuszczeni na pokład samolotu, a kilkanaście minut później wystartowaliśmy.

Samolot wylądował w Warszawie około godziny 10 czasu polskiego. Kiedy dotarliśmy autobusem do portu lotniczego była 10:20, do odlotu mojego kolejnego samolotu pozostało zaledwie 20 minut ale wciąż miałam nadzieję, że zdążę. I tu pojawiło się pierwsze rozczarowanie...musieliśmy przejść kontrolę paszportową. Kolejka była dość długa, więc grzecznie i z uśmiechem na twarzy poprosiłam moich rodaków, żeby pozwolili mi przejść jako pierwszej, bo mam bardzo mało czasu. W odpowiedzi zobaczyłam tylko naburmuszone i niezadowolone twarze...w odpowiedzi usłyszałam, że „nam wszystkim się spieszy”. Musiałam czekać...w końcu udało mi się przedostać przez kontrolę paszportową i dotrzeć do bramki skąd odlatywał samolot do Poznania. Do odlotu pozostało około 10 minut, ale bramki zostały już zamknięte. Błagałam pracownika lotniska, żeby umożliwił mi dotarcie do samolotu...i nie byłam w tym osamotniona, razem ze mną było około 29 pasażerów (3 z rejsu z Kairu i 26 z bardzo opóźnionego rejsu z Toronto, który wylądował w stolicy w tym samym czasie, co my). Pracownik był nieugięty...z ironicznym uśmiechem na twarzy stwierdził, że bramka została zamknięta i decyzją dyrektora lotniska jest nie wpuszczanie „spóźnionych” pasażerów do samolotu. Skandal!!! Do odlotu samolotu wciąż zostało 10 minut, ale niestety nie pozostało nam nic innego jak czekać na kolejny rejs...czyli 6 godzin.
Na lotnisko w moim rodzinnym mieście dotarłam o godzinie 18:00...na szczęście do Wigilii pozostał jeden dzień. 

26 stycznia 2011

Powrócisz tu...

23 grudnia 2010; godzina 0:15

„Gdy los cię rzuci gdzieś w daleki świat, 
Gdy zgubisz szczęście swe i poznasz życia smak, 
Zatęsknisz do rodzinnych stron 
I wrócisz tu, wrócisz, gdzie twój dom. 

Powrócisz tu, gdzie (nadwarciański) brzeg, 
Powrócisz tu zza siedmiu gór i rzek, 
Powrócisz tu, gdzie płonie słońcem wrzos i głóg, 
Gdzie cienie brzóz, piach (wielkopolskich) dróg.” 

(Irena Santor – „Powrócisz tu”)

Khamsin, czyli burza piaskowa

18 grudnia 2010; godzina 17:00
Miasto zmieniło swoje oblicze; przestało być szare i brudne. Wiatr wiejący z pustyni przyniósł ze sobą tak duże ilości piasku, że powietrze w mieście stało się po prostu żółte. Wszędzie unosił się tylko piasek, kurz i pył. Nawet w mieszkaniach, przy zamkniętych oknach czuć kurz w powietrzu, co powoduje, że trudno się oddycha.
A zaczęło się tak...jak co dzień po śniadaniu wyszłam na balkon w wiadomym celu (dla nie wtajemniczonych wyjaśniam, iż chodzi o papierosa). I nagle poczułam, że coś na mnie spada...dosłownie z nieba. Z nieba, bo przecież znajdowałam się na ostatnim piętrze najwyższej kamienicy w całej okolicy. Po chwili to „coś” uderzyło mnie ponownie, tym razem w twarz. I wtedy wszystko stało się jasne....to był po prostu piasek naniesiony z pustyni i unoszący się w powietrzu. Rozejrzałam się dookoła...widok trudny do opisania słowami, trzeba to po prostu zobaczyć i poczuć na „własnej skórze”.
W każdym razie nie było to zjawisko przyjemne, szczególnie dla procesu oddychania oraz dla oczu. Jeszcze tego samego dnia wieczorem musiałam skorzystać z porady aptekarza i zakupić krople do oczu – częste przemywanie wodą niestety nie pomagało.
Zjawisko zwane tutaj „khamsin”, czyli burza piaskowa, spowodowało, iż ulice Kairu opustoszały a o miejsca w licznych kawiarniach trzeba było się prawie bić. Kairczycy bowiem nie przywykli do spędzania wolnego czasu w swoich domach i żadne zjawisko pogodowe nie jest w stanie zmienić ich trybu życia. A ponieważ dłuższe przebywanie na wolnym powietrzu nie było ani przyjemne, ani zdrowe, wszyscy postanowili się schować w restauracjach i kawiarniach.

* zjawisko burzy piaskowej jest stałym elementem zimy w Egipcie...i najczęściej występuje w miesiącach od stycznia do połowy kwietnia; zazwyczaj trwa od 3 do 8 godzin, ale w skrajnych przypadkach może trwać nawet kilka dni. 

burza piaskowa w Kairze

22 stycznia 2011

Rekiny w Sharm el Sheikh

10 grudnia 2010; godzina 22:30
„Rekiny zaatakowały w Sharm el Sheikh!!! Są ofiary śmiertelne ataku rekinów!!! Plaże Sharm el Sheikh zamknięte dla turystów!!!” – brzmiały rozgłośnie telewizyjne i radiowe na całym świecie. O wszystkim dowiedziałam się kilka dni później podczas spotkania z przyjaciółmi. Temat ataku rekinów w Morzu Czerwonym stał się na kilka dni głównym tematem rozmów. Nie chcę tutaj wchodzić w rozważania o podłożu politycznym, nie chcę również zgłębiać tematu konfliktów międzynarodowych. Wystarczy, że wspomnę iż nikt w Egipcie nie wierzył, że rekiny pojawiły się tak nagle i znikąd. Każdy miał swoją teorię na temat wydarzeń w Sharm el Sheikh. A całe to „zamieszanie” było tylko początkiem „dziwnych” i nieoczekiwanych wypadków jakie miały miejsce w Egipcie kilka tygodni później. 

Cisza nocna, a raczej jej brak

07 grudnia 2010; godzina 03:40
Ze snu wyrwał mnie ogłuszający hałas dobiegający zza okna. Nie czekając ani minuty dłużej, narzuciłam na siebie długi do ziemi sweter i wyszłam na balkon sprawdzić, czy to już nadszedł zapowiadany koniec świata. Dokładnie pod moim oknem ujrzałam ogromną maszynę zdzierającą asfalt – źródło okropnego dla uszu zaspanego człowieka hałasu. „Czy oni naprawdę nie mogliby tego robić w dzień?” – pomyślałam. I od razu pojawiła się w mojej głowie odpowiedź. „Nie mogliby...poza tym co to za różnica?”. No tak, Egipcjanie nie znają pojęcia „ciszy nocnej”, a każda próba wytłumaczenia im co to takiego, wywołuje uśmiech na twarzach moich przyjaciół.  Wizja policjanta „dobijającego” się do drzwi naszego mieszkania tylko dlatego, że za głośno oglądam telewizor, albo mam ochotę posłuchać muzyki w środku  nocy, wywołuje salwy śmiechu. A w oczach moich znajomych dostrzegam tak ogromne zdziwienie, jakby chcieli mi powiedzieć „wolność Tomku w swoim domku”.
Tak więc w Kairze nie obowiązuje żadna cisza nocna i nikogo tu nie dziwi wymiana asfaltu prowadzona w środku nocy. Na dodatek ulica, na której prowadzone są roboty drogowe nawet nie została zamknięta dla ruchu samochodowego. Wyłączono z użytku tylko jeden z trzech pasów...ten, na którym aktualnie trwa wymiana nawierzchni. Po położeniu nowej warstwy asfaltu ruch zostaje przywrócony, a ekipa remontowa przenosi się na pas obok. I tak do zakończenia całości robót. W moim rodzinnym kraju cała ulica zostałaby zamknięta na cały tydzień...
I kiedy tak stałam w środku nocy na balkonie i obserwowałam prace drogowe przypomniało mi się pewne zdarzenie, które miało miejsce w moim rodzinnym mieście kilka miesięcy wcześniej. Zarząd Dróg Miejskich i Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne postanowiło po wielu latach wymienić jedno z najstarszych torowisk w mieście. Jako, że jest to jedyna trasa łącząca dość odległą dzielnicę miasta z jego centrum, zamknięcie torowiska spowodowało duże niezadowolenie mieszkańców, którym utrudniono dojazd do pracy i szkoły. W związku z powyższym postanowiono roboty modernizacyjne prowadzić także w nocy. Zatrudniono dodatkowych pracowników, aby w jak najkrótszym czasie mógł zostać przywrócony ruch tramwajowy. I co się wydarzyło? Już następnego dnia po rozpoczęciu robót mieszkańcy okolicznych kamienic zaczęli dzwonić do straży miejskiej i policji, że ekipa remontowa zakłóca ciszę nocną i należy im się wysoki mandat. Kolejnego dnia nocnymi robotami modernizacyjnymi zainteresowała się lokalna telewizja i prasa. I jak tu zadowolić wszystkich?
W Kairze nikt się nie przejmuje zakłócaniem ciszy nocnej, bo ona po prostu nie istnieje. I żaden policjant nie musi się zastanawiać, czy powinien wystawić mandat ekipie remontowej, która jakby na to nie patrzeć, swoją pracą przyczynia się do poprawy bezpieczeństwa na drodze. 
wymiana asfaltu

18 stycznia 2011

Nocne rozmowy...

03 grudnia 2010; godzina 02:55
Dla przeciętnego mieszkańca Europy, szczególnie Środkowej Europy, godzina 02:55 to niewątpliwie środek nocy. Czas zarezerwowany wyłącznie na sen. Ale nie w Egipcie...chociaż nie ukrywam, że także dla mnie jest to godzina, o której zazwyczaj leżę już wygodnie w moim łóżku i czekam na sen. Ale nie dzisiaj. Jest godzina 02:55 i właśnie dzwoni mój telefon komórkowy. W Polsce nie do pomyślenia, żeby ktokolwiek tak późno odważył się dzwonić bez jakiegoś nadzwyczajnie ważnego powodu. Odbieram telefon myśląc po europejsku, że ktoś próbuje mnie poinformować o jakimś bardzo ważnym wydarzeniu takim, jak: powódź, wojna, urodzenie potomstwa...ale okazuje się, że to przyjaciel, który znudzony siedzeniem na lotnisku i czekaniem na wciąż opóźniający się samolot, po prostu chciał sobie uciąć miłą pogawędkę. W moim rodzinnym kraju pewnie usłyszałby całkiem długą wiązankę niecenzuralnych słów, a potem już tylko trzask odkładanej ze złością słuchawki. Tutaj jest inaczej...
Telefon komórkowy jest nieodłącznym elementem życia każdego Egipcjanina. Większość z nich posiada nawet więcej niż jeden telefon....a można i spotkać, że ktoś ma ich aż cztery (po jednym w każdej z dostępnych sieci komórkowych oraz jeden dodatkowy...tak na wszelki wypadek). Egipcjanie rozmawiają dużo i często...na szczęście nie zapominają także o spotkaniach z przyjaciółmi. A często zdarza się również tak, że jadąc na spotkanie ze znajomym zaczynają z nim rozmowę tuż po wyjściu z domu, oczywiście przez telefon. Jest to chyba najbardziej popularny sposób „zabijania” czasu podczas długich minut spędzanych w samochodzie.
I nikt do nikogo nie  ma żadnych pretensji za telefonowanie po północy...zawsze można idąc spać po prostu telefon wyciszyć.

Płać turysto, płać!

28 listopada 2010; godzina 20:00
Tak sobie myślę, że warto byłoby wspomnieć o cenach obowiązujących w Kairze, bo jest to kwestia, która dla świadomego obowiązujących tu zasad Europejczyka może być bardzo trudna do zrozumienia. Na szczęście, a może na nieszczęście, większość turystów nie ma pojęcia, że w Egipcie obowiązują dwa, zasadniczo różne od siebie, cenniki.
Jeden z nich jest obowiązujący tylko i wyłącznie dla „wtajemniczonych”, czyli dla Egipcjan oraz tych „osadników”, którzy doskonale orientują się ile pieniędzy powinni zapłacić za swoje zakupy. Drugi z cenników został stworzony dla nieświadomych turystów, którzy oczywiście muszą płacić więcej. Sytuacja ta dotyczy prawie wszystkiego; zaczynając od kawałka chleba, poprzez owoce, wodę, papierosy, a na biletach wstępu kończąc.
Poza zakupem biletów wstępu można próbować uniknąć płacenia za wszystko drożej. Jak to zrobić? Po pierwsze, można nauczyć się języka arabskiego i udawać, że jest się Egipcjaninem. Po drugie, można próbować się targować (Egipcjanie naprawdę to uwielbiają), ale nigdy nie wiadomo jaki będzie końcowy rezultat takich „negocjacji”. Poza tym możemy stracić większość wolnego czasu na zakup jednej butelki wody i jednego banana. Po trzecie, możemy robić zakupy tylko i wyłącznie w supermarketach i dużych centrach handlowych, gdzie ceny dla wszystkich są takie same. Jest jednak pewna przeszkoda – ceny pisane są po arabsku...i nie są to te same arabskie cyfry, których uczono nas w szkole. 
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda z biletami wstępu – tutaj nie ma żadnego wyboru, ani żadnej sztuczki, która pozwoliłaby zaoszczędzić kilka ( a czasem nawet kilkadziesiąt) funtów. Ceny są ustalone przez rząd, który wychodzi z założenia, iż Egipcjanie płacą podatki a turyści nie. W związku z powyższym zobowiązani są zapłacić więcej za możliwość zobaczenia, Piramid, Cytadeli, eksponatów w Muzeum Egipskim, czy też panoramy miasta z wieży widokowej Kairu. Różnice w cenach są tak wysokie, że chyba lepiej kupując bilet o tym po prostu nie myśleć. 

Wieża widokowa

26 listopada 2010; godzina 14:45
Jest piątek – dzień wolny od pracy. Pogoda, jak dla „przybysza” ze Środkowej Europy, wciąż letnia, o czym świadczyć może mój ubiór – bluzeczka z krótkim rękawem i długa letnia spódnica. Poza tym wciąż możemy się tu cieszyć promieniami słonecznymi, których o tej porze roku tak bardzo brakuje w Polsce.
Razem z moimi egipskimi przyjaciółmi postanowiliśmy wybrać się na wieżę widokową skąd można podziwiać panoramę całego miasta. Prawie całego, bo jak zauważył jeden z moich przyjaciół – lotniska stamtąd nie widać. I to prawda...lotniska nie widać, ale Zamalek – „zielone płuca” Kairu, Downtown,  a także piramidy w Gizie widać jak na dłoni.
 Mogłabym tu spędzić cały dzień i tylko patrzeć, patrzeć i patrzeć...na przecinający miasto leniwie płynący Nil, czy też na wzgórze Moqattam – idealne miejsce do prowadzenia długich wieczornych rozmów o życiu. 
wieża widokowa w Kairze 
Panorama miasta z wieży widokowej jest jednym z niewielu miejsc, z których można zobaczyć jak zielonym miastem jest Kair. Ci, którzy myślą, że stolica Egiptu to kawałek piaszczystego terenu wydartego pustyni, na którym zbudowano szare i brudne miasto powinni koniecznie zaplanować wizytę w tym miejscu. I najlepiej to zrobić w piątek wcześnie rano, kiedy większość mieszkańców Kairu pozostaje jeszcze w objęciach Orfeusza a powietrze nie jest „nasycone” spalinami. 

widok na wieżę widokową

6 stycznia 2011

święto Id al-Adha

18 listopada 2010; godzina 21:00
Dwa dni temu rozpoczęło się święto Id al-Adha (Uczta Poświęcenia). Jest to czas bardzo rodzinny; trochę jak czas Bożego Narodzenia w tradycji chrześcijańskiej. Jest to również czas pielgrzymki (hadżdż) do świętego miejsca dla wszystkich muzułmanów – Mekki; czas modlitwy.
Święta rozpoczynają się bardzo wcześnie rano od złożenia ofiary z jagnięcia – na pamiątkę ofiary jaką Abraham (Ibrahim) złożył Bogu. Następnie mięso jest dzielone na wszystkich ludzi, szczególnie tych biednych. Tego dnia nikt nie powinien być sam.
Uroczystości trwają cztery dni. Korzystając z kilku dni wolnych od pracy większość mieszkańców Kairu wyjechała z miasta; na pielgrzymkę do Mekki, nad morze Czerwone lub Śródziemne... Miasto, nawet w centrum, sprawia wrażenie „opuszczonego”, jest znacznie mniej samochodów, znacznie mniej pieszych, większość sklepów jest pozamykana. Ale tak naprawdę są takie miejsca w Kairze, które zawsze przyciągają swoich mieszkańców. Jednym z takich miejsc jest Nil. Nie ma chyba dnia w całym roku kiedy mieszkańcy zapomnieliby o swojej rzece – dla wielu Egipcjan życiodajnej rzece. Ci Kairczycy, którym nie udało się wyjechać z miasta, skupili się wokół Nilu...to tu spotykają się z rodzinami, przyjaciółmi, sąsiadami. I to tu spędzają popołudnia i wieczory. Bo Kair jest miastem, w którym życie tętni zawsze 24 godziny na dobę, przez cały rok. Nawet wówczas kiedy może się wydawać, że miasto opustoszało, można znaleźć miejsca, w których wciąż toczy się życie towarzyskie. I nikt nigdy nie czuje się tutaj samotny...
Nil w Kairze