"Podróżnicy mówią, że nie ma nic jaśniejszego na twarzy Ziemi niż Kair (...)

Ten, który nie widział Kairu, nie widział świata. Jego kurz jest jak złoto, jego Nil jest jak cud, jego kobiety są jak czarnookie niewiasty z raju, jego domy są jak pałace (...)

I jakże mogłoby być inaczej, skoro Kair jest Matką Świata?"

(opowieść żydowskiego lekarza)

28 marca 2011

Czy to nadal Kair?

26 marzec 2011; godzina 06:20
Znowu nie mogę spać... raz na jakiś czas zdarza mi się nie spać całą noc. Tak już mam. Noc jest nawet ciepła, a przynajmniej nie ma chłodnego wiatru, dlatego też całą noc przesiedziałam na naszym hotelowym tarasie. Wsłuchiwałam się w odgłosy miasta. Wsłuchiwałam się w ciszę tego miasta... miasta, o którym mówiło się, że nigdy nie śpi. A dzisiaj można usłyszeć tylko śpiew ptaków. Przez ponad trzy godziny na ulicy, przy której zlokalizowany jest mój hotel, nie pojawił się żaden samochód, żaden przechodzień. Tylko kilka bezdomnych psów, kilka zabłąkanych kotów i ptaki... widziałam nawet białą sowę – przeleciała tuż nad moją głową. I cisza... Miasto, które nigdy nie śpi, dzisiaj pogrążyło się w głębokim śnie. Czy to nadal Kair? Chyba tak... ale jakby nie ten sam. 

26 marca 2011

Zakazana miłość

11 marzec 2011; godzina 21:30
Od ustąpienia prezydenta Mobaraka minął dokładnie miesiąc – czy życie wróciło do normalności trudno powiedzieć. Wciąż obowiązuje godzina policyjna, na Tahrir wciąż przebywają protestujący. Ale pojawił się jeszcze jeden problem i mam nadzieję, że nie potrwa on długo. Gdyby dwa miesiące temu ktoś powiedział mi, że w Egipcie dojdzie do walk pomiędzy muzułmanami a chrześcijanami, nie uwierzyłabym. A jednak...
Trzy dni temu w Kairze miał miejsce ślub, który wydawać by się mogło, nigdy nie powinien się wydarzyć. Zgodnie z nienaruszalnymi zasadami islamu muzułmanka może wyjść za mąż tylko i wyłącznie za muzułmanina i nie ma mowy o żadnych odstępstwach od tej zasady. Jest to podyktowane faktem, iż dzieci zawsze (i wszędzie) dziedziczą religię po ojcu, a więc ojciec musi być muzułmaninem. Nie dotyczy to oczywiście mężczyzn, którzy żonę mogą wybierać zarówno spośród muzułmanek, jak i chrześcijanek, a nawet Żydówek – w tym przypadku dzieci z takiego małżeństwa i tak będą wyznawcami islamu. A jednak trzy dni temu miał miejsce ślub, do którego nie miało prawa dojść. Otóż młoda muzułmanka postanowiła wyjść za mąż za... chrześcijanina. Wywołało to ogromną burzę i narastający konflikt pomiędzy wyznawcami obu religii. Sam ślub zakończył się dramatycznie... a gniew, jaki wywołał doprowadził do kolejnych zamieszek na ulicach Kairu. W efekcie końcowym spalono kościół, fabrykę należącą do chrześcijan, zginęło 10 osób. Eskalacja agresji pomiędzy wyznawcami obu religii miała miejsce dzisiaj na Placu Tahrir. Jak co piątek, mieszkańcy Kairu zgromadzili się na Placu Wyzwolenia, aby domagać się przeprowadzenia zapowiadanych zmian. Tym razem jednak nie chodziło o zmiany w konstytucji... dzisiaj na Placu Tahrir zdarzyło się coś, czego ten naród powinien się wstydzić – chrześcijanie i muzułmanie zaczęli walczyć między sobą. Już nie stanowili jednej grupy walczącej o wolność, o demokrację, o lepszą przyszłość dla swoich dzieci... dzisiaj utworzyli dwa odrębne obozy. I tylko mam nadzieję, że ten konflikt nie potrwa długo...

(Polecam video w serwisie youtube o jedności muzułmanów i chrześcijan w Egipcie:

20 marca 2011

Darling, I lowe you - czyli Polki w Hurghadzie


Dzisiaj kilka słów o Polsce i Polakach, a szczególnie o tej piękniejszej części polskiego narodu. Postanowiłam zabrać głos w dyskusji jaką wywołał film emitowany w HBO – „Darling, I lowe you”. Na początku muszę zaznaczyć, że samego filmu nie widziałam, ale problem, który porusza, jest mi bardzo dobrze znany. Dla tych, którzy o filmie nie słyszeli wspomnę tylko, iż dotyczy on Polek wyruszających na tak zwane „sex wakacje” nad Morze Czerwone, czyli do Hurghady. Nie zamierzam tutaj dyskutować, czy film jest prawdziwym dokumentem, czy też tylko pozoruje na dokument – zarzuca się autorce filmu, iż wszyscy biorący udział w produkcji byli aktorami i z góry wiedzieli, jak mają się zachowywać. Pod tym względem można by się zastanawiać, czy film zasługuje na miano rzetelnego filmu dokumentalnego. Ale nie w tym jest problem – problem dotyczy zachowań bohaterów, jakie zostały przedstawione. I tutaj już na pewno nie można mówić o jakimkolwiek wyimaginowanym scenariuszu. Zapewniam, że film został oparty na faktach i autentycznych wydarzeniach. Niestety, pań podobnych bohaterkom filmu jest w Hurghadzie (i nie tylko, bo Polskie turystki dotarły już także do Marsa Alam i Sharm el Sheikh) całe mnóstwo. I nie są to tylko młode, samotne, dwudziestoletnie dziewczyny, które postanowiły sprawdzić fakty i mity na temat seksualnych zachowań Arabów. Niestety, wśród seks – turystek z Polski są również młode matki, żony, pracownice wysokich szczebli administracji... Czasem nawet nie przyjeżdżają do Egiptu same, ale w towarzystwie całej rodziny – z dziećmi, z mężami. A potem udając ból głowy, albo przypadłość nazywaną popularnie „zemstą faraona” wysyłają rodziny na plaże, aby móc pobyć sam na sam w towarzystwie przystojnego Egipcjanina. Jak się kończy takie spotkanie – myślę, że każdy się domyśla. I to właśnie ukazuje film, który wywołał skandal i ogromną burzę, szczególnie w środowisku Polonii mieszkającej w Kairze. Otrzymałam kilka wiadomości, iż film jest niszowy, mało ambitny i krzywdzący. Może i jest... bo mnie samej czasem trudno się przyznać, że jestem z Polski (aby uniknąć wizerunku polskiej seks – turystki, którą nigdy nie byłam, nie jestem i zapewniam, że nigdy nie będę), ale czy Polki same siebie nie krzywdzą takimi, a nie innymi zachowaniami? Ja rozumiem, że dla wielu kobiet jest to oburzające i smutne... ale niestety, czas spojrzeć prawdzie w oczy – wśród Egipcjan Polki są postrzegane jako te najłatwiejsze do zdobycia (poza Rosjankami). Wystarczy szepnąć takiej wypoczywającej nad morzem dziewczynie kilka słodkich komplementów i za godzinę można już skonsumować nową, przelotną znajomość. Obie strony są zadowolone – polska turystka sprawdziła, czy seks z Arabem jest rzeczywiście taki namiętny i niezapomniany; a Egipcjanin zaspokoił swoją czysto biologiczną potrzebę. Bo żadna szanująca się Egipcjanka nigdy nie zgodzi się na seks przed ślubem, więc panowie korzystają z darmowych usług turystek, których tutaj nie brakuje. I niestety, problem nie jest niszowy... więc może zamiast obrzucać obelgami autorkę filmu, warto byłoby się zastanowić, co jest prawdziwą przyczyną przedstawionego przez nią problemu?!

16 marca 2011

Zakaz wjazdu, czyli ulica jednokierunkowa

26 luty 2011; godzina 17:00
W powietrzu powoli czuć wiosnę – dni stają się coraz dłuższe, coraz cieplejsze i coraz częściej na niebie pojawia się słońce. Muszę przyznać, że od kilku dni jednym z moich ulubionych zajęć jest przesiadywanie w fotelu na hotelowym tarasie i obserwowanie życia toczącego się na ulicy. Szczególnym zainteresowaniem „obdarzyłam” ruch samochodowy. Od pierwszego dnia mojego pobytu w Kairze wiedziałam, że ruch na ulicach tego miasta jest chaotyczny i wymaga dużo cierpliwości oraz oczu krążących dookoła całej głowy. Ale to, co dzieje się teraz, to już nawet nie jest chaos... to coś znacznie więcej. Większość ulic w tej dzielnicy Kairu jest (a może powinnam powiedzieć – była) jednokierunkowa. Ale od kiedy wybuchła rewolucja i od kiedy policja przestała kierować ruchem, wszyscy jadą kiedy chcą i w którą stronę chcą. Tak więc żadna z ulic nie jest już jednokierunkowa, chociaż szerokość większości z nich nie pozwala na wyminięcie się dwóch samochodów. Prowadzi to do powstania niewyobrażalnych, na ulicach europejskich, sytuacji. Bo jak wyobrazić sobie sytuację, w której dziesięć samochodów jedzie na wstecznym biegu tylko dlatego, że z przeciwnej strony jedzie kolejne dziesięć samochodów, a szerokość ulicy nie pozwala im się wyminąć. Na jednym ze skrzyżowań jest nawet umieszczony znak „zakazu wjazdu”, ale tutaj nikt nie zwraca uwagi na znaki. Tak więc mieszkańcy i właściciele okolicznych sklepów postanowili wziąć sprawę ruchu ulicznego w swoje ręce i walczyć z tymi, którzy znaków nie widzą. Na samym początku wymontowali znak „zakazu wjazdu”, który był przymocowany do latarni i ustawili go prawie na środku ulicy. Ale dla większości kierowców nadal był niewidoczny. Następnym etapem było ustawienie blokady ulicy, ale to też nie pomogło – kierowcy sprytnie ją omijali. Nie pomogło nawet zatrzymywanie samochodów i tłumaczenie, że ulica jest jednokierunkowa. Nie pomogło nic... i tylko dziękować Bogu, że nie doszło do żadnego jednego wypadku. 

15 marca 2011

Kair po rewolucji

24 luty 2011; godzina 01:30
Kair się zmienił... od czasu rozpoczęcia rewolucji to już nie to samo miasto... chociaż wciąż ci sami mieszkańcy. Od „obalenia” prezydenta minęły prawie dwa tygodnie. Próbujemy jakoś żyć normalnie, jak jeszcze miesiąc temu, ale jednak jest inaczej. Przede wszystkim wciąż obowiązuje godzina policyjna, co oznacza, że pomiędzy północą a szóstą rano nikt nie powinien przebywać poza domem. I to właśnie powoduje, że miasto jest zupełnie inne. Dzisiaj rozpoczął się weekend, a jednak ulice są puste. Sklepy i okoliczne kawiarnie są zamknięte od godziny 23:30... ruch uliczny zamiera krótko po północy.
Siedzę na tarasie naszego hotelu i patrzę na te puste i ciche ulice. Jestem w samym centrum miasta... miasta, które nigdy nie śpi... a wokół panuje taka obca cisza. Już nie można o pierwszej w nocy kupić świeżych ciastek z czekoladą, już nie można pójść na nocny spacer nad Nil, już nie można zrobić żadnych zakupów o drugiej w nocy, już nie można „powłóczyć” się z przyjaciółmi po ulicach Kairu do czwartej nad ranem.
I niby to samo miasto, niby ci sami mieszkańcy, niby ta sama atmosfera, a jednak jest inaczej. 

11 marca 2011

Agresja na Placu Tahrir

18 luty 2011; godzina 23:00
Obudziłam się dość późno, bo w samo południe. I nie wiem, czy obudziłam się dlatego, że byłam wyspana, czy też dlatego, iż usłyszałam głos muezina i wiedziałam już, że najwyższa pora aby wstać z łóżka. W każdym razie kiedy wyszłam na balkon ujrzałam kilkadziesiąt samochodów parkujących na całej szerokości ulicy, przy której zlokalizowany jest mój hotel. Gdzie nie spojrzeć, wszędzie były samochody. A pomiędzy tymi samochodami spacerowały setki, a może nawet tysiące, ludzi. Wszyscy, rzecz jasna, podążali w kierunku Placu Wyzwolenia (Tahrir). Stamtąd też dobiegał głos muezina.
Od rezygnacji prezydenta ze stanowiska minął dokładnie tydzień. Z tej też okazji, wszyscy mieszkańcy Kairu postanowili po raz kolejny zgromadzić się na Placu Tahrir, aby świętować swoje zwycięstwo. Cała „impreza” rozpoczęła się w południe od wspólnej modlitwy. Później wystąpiło kilka mało znanych zespołów muzycznych, a na wieczór zapowiadano występ bardzo popularnego w Egipcie piosenkarza – Mohameda Mounira. Niestety, była to tylko plotka... żaden popularny piosenkarz nie pojawił się na Placu Tahrir, co doprowadziło do wieczornych zamieszek. Ludzie byli tak oburzeni faktem, że ich oszukano, iż postanowili wyładować swoją agresję na sobie nawzajem. Musiało interweniować wojsko. 

10 marca 2011

Przyjaciel, kto to taki?

14 luty 2011; godzina 0:00
„Każdy chce mieć przyjaciela, a nikt nie myśli, co robić, aby nim być”

Muszę przyznać, że ostatnie wydarzenia były bardzo ważne w moim życiu. I to nie ze względu na ważność międzynarodową owych wydarzeń, ani też nie ze względu na ich historyczność. Mam na myśli moje prywatne życie... ostatnie wydarzenia spowodowały, iż zrozumiałam, że są na tym świecie ludzie, dla których słowo „przyjaźń” ma równie dużą wartość, jak dla mnie. Ale żeby to zrozumieć musiałam wyruszyć w podróż... żeby odnaleźć ludzi myślących podobnie jak ja, musiałam oddalić się od mojego rodzinnego kraju o całe 3000 kilometrów.
Bo kimże jest przyjaciel w Polsce ( i chyba w większości krajów europejskich)? Przyjaciel w Polsce to ktoś, kto może nam pomóc zaspokoić nasze własne cele, nie żądając niczego w zamian i nie oczekując, że i my będziemy mu pomagali w trudnych chwilach. Bo przecież w Polsce myśli się tylko o sobie... jeżeli nie możesz mi pomóc, nie możesz być moim przyjacielem. Jeśli wymagasz ode mnie, że będę przy tobie, kiedy mnie potrzebujesz (a ja niekoniecznie mam wtedy wolny czas, bo jestem zajęty wyłącznie sobą), nie będziesz moim przyjacielem.
Wydarzenia z ostatnich tygodni uświadomiły mi, że można być przyjacielem i mieć przyjaciół tak po prostu; dając tylko siebie i swoją obecność przy tej drugiej osobie. Ale żeby takich przyjaciół znaleźć musiałam przyjechać do Egiptu. A kiedy to zrobiłam okazało się, że wielu z tych, których wcześniej uważałam za swoich bardzo dobrych przyjaciół, po prostu o mnie zapomniało. Tak jakby chcieli mi powiedzieć: jak cię widzę, to możemy być przyjaciółmi, a jak cię nie widzę, to już o tobie nie pamiętam.

I właśnie w tym miejscu pragnę podziękować wszystkim tym, którzy podczas całej tej rewolucji okazali mi wsparcie (przede wszystkim telefoniczne) i pozwolili uwierzyć, że są jeszcze na tym świecie prawdziwi przyjaciele.

„Prawdziwy przyjaciel to ten, który przychodzi, kiedy wszyscy inni odchodzą” 

8 marca 2011

Goście z Ameryki

12 luty 2011; godzina 0:30
Dzisiaj nie będzie o Egipcie, nie będzie o Kairze, nie będzie o Egipcjanach... ale chcę napisać kilka słów o obywatelach Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Podczas rewolucji w Egipcie w naszym hotelu przebywało dwóch turystów z USA – jakże różnych od siebie, a mimo to żaden z nich nie zapisze się pozytywnie w mojej pamięci.

Pierwszy z nich to Daniel. Jego historia zaczyna się bardzo podobnie do mojej. Kilka miesięcy temu przyjechał do Kairu na dwutygodniowe wakacje – chciał zobaczyć Piramidy, zbiory Muzeum Egipskiego, zbiory Muzeum Sztuki Islamskiej. Chciał odpocząć od życia codziennego w Ameryce i poznać i poczuć odmienną kulturę. Spędził w Egipcie dwa tygodnie i postanowił, że za pół roku wróci tu na dłużej. I tak też się stało. W naszym hotelu pojawił się na początku stycznia zanim rozpoczęła się rewolucja. Wydawało mi się, że jest jakąś bratnią duszą. Dużo czasu spędzaliśmy siedząc na balkonie i rozmawiając o różnicach kulturowych pomiędzy Europą (Daniel mieszkał dwa lata w Hiszpanii) a Bliskim Wschodem, a w szczególności Egiptem. Ten młody Amerykanin był zafascynowany życiem w Kairze, był zafascynowany miastem, jego zabytkami, mieszkańcami, kuchnią. Postanowił nawet nauczyć się języka arabskiego i całkiem nieźle mu to wychodziło. Miał wrodzony talent do zapamiętywania języków obcych. W każdej rozmowie z pracownikami hotelu podkreślał, że zamierza tu pozostać na dłużej, bo tu (cytuję) „jest jego miejsce na ziemi”. I co się stało?? Cztery tygodnie po jego powrocie do Kairu, miasto zmieniło swoje oblicze – wybuchła rewolucja. Na ulicach nie było krwawych zamieszek jak później w Libii, w naszym hotelu mimo wszystko czuliśmy się bezpiecznie. Ale Daniel, już drugiego dnia po rozpoczęciu masowych demonstracji, był spakowany i gotowy do ucieczki do Stanów Zjednoczonych. Próbował mnie nawet przekonać, że powinnam zrobić to samo, bo Egipt jest krajem bardzo niebezpiecznym. A jeszcze trzy dni wcześniej chciał tu zostać na dłużej?! A kiedy zobaczył w telewizji (nie miał odwagi pójść na Tahrir, więc ograniczył się, jak większość z nas, do oglądania przekazów telewizyjnych) demonstrujących ludzi był pierwszą i chyba jedyną osobą w naszym hotelu, która postanowiła jak najszybciej uciec. Uciec i powrócić do Stanów Zjednoczonych, które tak bardzo krytykował w każdej rozmowie z nami. Ale może nie powinnam się dziwić takiemu zachowaniu, bo w końcu Ambasada USA w Kairze była pierwszą, która ewakuowała swoich pracowników?!

W tym samym czasie w naszym hotelu „mieszkał” John, który jest całkowitym zaprzeczeniem postawy Daniela. Otóż John pojawił się w Kairze 27 stycznia wieczorem, tuż przed rozpoczęciem rewolucji (przez dwa dni po proteście z dnia 25 stycznia było całkiem spokojnie i „normalnie”). I przez kolejne 16 dni pojawiał się w hotelu tylko na kilka godzin dziennie, żeby oddać się w ramiona Orfeusza. Poza tym całymi dniami siedział wraz z protestującymi na Tahrir i „udawał” zaangażowanego w rewolucję. Skandował z tłumem, maszerował w protestującymi i poznawał ludzi. Poza tym nawet na sekundę nie rozstawał się ze swoim aparatem fotograficznym. Jaki był prawdziwy powód „zaangażowania się” Johna w rewolucję? Otóż chciał, żeby wszyscy wokół (zarówno tutaj w Kairze, jak i w Stanach Zjednoczonych) byli z niego dumni... dumni, że nie odczuwa strachu przed niczym, że pomaga dokonać przewrotu w Egipcie, dumni, że bierze udział w historycznym wydarzeniu, dumni, że obalił prezydenta. I ani przez minutę nie pomyślał, że zostawił w USA troje małych dzieci, które go potrzebują. Przez 16 dni „siedział” na Placu Wyzwolenia tylko po to, by zaspokoić swoją próżność. 

6 marca 2011

Rewolucja

25 stycznia - 11 luty 2011
To, co wydarzyło się przez ostatnie 18 dni w Kairze i w całym Egipcie stanowi rozległy temat na zupełnie inny blog. Powiem tylko, że Egipcjanie odnieśli sukces – prezydent ustąpił ze stanowiska. Jestem dumna... oby tylko doprowadzili tę rewolucję do szczęśliwego końca. Jako że mój hotel jest zlokalizowany w pobliżu Placu Wyzwolenia, widziałam i słyszałam prawie wszystko, ale to nie jest czas i miejsce, aby o tym opowiadać. Chcę tylko podkreślić, że pomimo trudnej sytuacji w ostatnich dniach, nawet przez chwilę w mojej głowie nie pojawiła się myśl o powrocie do Polski. Mimo wszystko nadal czuję, że tutaj jest moje miejsce na ziemi. I, razem z moimi egipskimi przyjaciółmi, głęboko wierzymy, że z dnia na dzień sytuacja będzie się poprawiać. A za rok, czy dwa Egipt będzie innym - lepszym krajem i żadna rodzina nie będzie musiała żyć za dwa dolary dziennie. „Insza Allah”  

Święto Policji

25 stycznia 2011; godzina 23:30
Dzisiaj jest Święto Policji – dzień wolny od pracy. Na Placu Wyzwolenia (Tahrir) zebrał się tłum protestujących. Domagali się zmian w konstytucji, zmiany rządu oraz ustąpienia prezydenta ze stanowiska. Czyżby Egipt miał być kolejnym krajem po Tunezji, który obali stary reżim?

5 marca 2011

A może by tak użyć noża i widelca?

21 stycznia 2011; godzina 12:30
Jeszcze kilka słów o jedzeniu... a właściwie o sposobie jedzenia. Przypomniało mi się jak kilka dni przed moim przyjazdem do Kairu jedna z moich znajomych próbowała mi udzielić „dobrych” rad na temat panujących tu zwyczajów. Muszę dodać, iż owa znajoma nigdy wcześniej nie była w Egipcie, a kulturę tego kraju znała tylko i wyłącznie z opowiadań. Jedna z jej wypowiedzi na temat Egipcjan dotyczyła sposobu jedzenia, a dokładniej jedzenia palcami i nie używania sztućców. Owa znajoma była tak oburzona sposobem konsumowania jedzenia, że uznała, iż jest to wyraz absolutnego zacofania Egiptu w stosunku do „wysoko” rozwiniętych krajów europejskich, w których jedzenie palcami jest wielce nie na miejscu. Otóż chciałabym w tym miejscu sprostować wyobrażenie owej znajomej na temat obyczajów dotyczących sposobu jedzenia w tym kraju. Moje sprostowanie chciałabym zawrzeć w jednym prostym pytaniu – czy ktokolwiek w wysoko rozwiniętych krajach europejskich korzysta z pomocy noża i widelca jedząc najzwyklejsze kanapki? A właśnie sandwicze oraz chleb podawany z różnego rodzaju sosami i dipami, są tutaj najbardziej popularnymi przekąskami i jedynymi „daniami”, do których konsumpcji nie używa się sztućców. 

Ziemniak na stole

20 stycznia 2011; godzina 21:40
Kilka słów o popularności ziemniaka w Egipcie, a szczególnie w Kairze. Otóż mogłoby się wydawać, że w większości krajów arabskich ziemniak jest zupełnie nieobecny w kuchni i zastępowany przez ryż lub makaron. Nic bardziej mylnego – na każdym targu w Kairze można kupić, jakże popularne w Środkowej Europie, ziemniaki. Tylko muszę przyznać, że sposób przyrządzania i wykorzystywania kartofla w kuchni egipskiej jest dla mnie zupełnie czymś nowym. Najczęstszą postacią pod jaką jest tutaj konsumowany ziemniak są oczywiście frytki. A te z kolei można spotkać nie tylko jako dodatek do dania głównego, ale także jako główny składnik sandwicza. A wygląda to mniej więcej tak – egipski chleb (ten przypominający chleb pita) jest przekrawany na pół, co powoduje powstanie dwóch półokrągłych „naturalnych torebeczek” na jedzenie. Następnie do środka są wrzucane frytki oraz surówka, najczęściej z marchewki lub kapusty. I w ten oto jakże prosty sposób powstaje bardzo popularny i niedrogi ziemniaczany sandwicz. I w ten prosty sposób najczęściej konsumowany jest ziemniak.
Inną formą konsumpcji ziemniaka jest sałatka ziemniaczana (najlepsza jaką jadłam do tej pory została zakupiona w jednym z barów szybkiej obsługi w dzielnicy Maadi), która smakuje dokładnie tak samo jak sałatka serwowana przez moją babcię w Polsce.
Oczywiście nie można zapominać o chipsach, które są tutaj tak popularne, że często stanowią dodatek do innego rodzaju sandwiczów.
Ale chciałabym w tym miejscu wspomnieć o ziemniaczanym sandwiczu, którego jadłam dzisiaj wieczorem. Podobnie jak kilka razy wcześniej, zadzwoniłam do jednego z barów szybkiej obsługi i zamówiłam dwa sandwicze – z serem i ziemniaczanego. Jakże duże było moje zdziwienie, kiedy wewnątrz mojej kanapki odkryłam chipsy „wymieszane” z surówką  zamiast spodziewanych frytek. „Widocznie frytki się skończyły, ale to wciąż jest ziemniaczany sandwicz” – usłyszałam w odpowiedzi na moje pytanie, dlaczego zmieniono „recepturę” kanapki. Owszem... sandwicz wciąż zawierał ziemniaki, ale dla mnie połączenie chleba, ziemniaczanych chipsów i surówki było połączeniem bardzo zadziwiającym. 

Tunezja

17 stycznia 2011; godzina 23:00
Demonstracje antyrządowe w Tunezji. Prezydent wraz z rodziną (oraz niewyobrażalną sumą pieniędzy) ucieka z kraju.

4 marca 2011

Egipska zima

14 stycznia 2011; godzina 13:30
Zima w Kairze w ogóle nie przypomina zimy znanej mi ze Środkowej i Wschodniej Europy. Trudno tu o śnieg, a temperatura, nawet w nocy, nie spada poniżej zera stopni Celsjusza. Nawet padający deszcz wywołuje radość, a może nawet euforię wśród mieszkańców. W końcu deszcz w Kairze zdarza się tylko kilka razy w roku, zazwyczaj w styczniu i lutym.
Tak też zdarzyło się w tym roku. Najpierw na niebie pojawiły się ciemne chmury, a chwilę później zaczął padać ulewny deszcz. W Polsce ciężko by było wygonić nawet psa na taką pogodę, ale tutaj... tutaj wszyscy cieszyli się jak małe dzieci. My w hotelu też! Zebraliśmy się na tarasie i patrzyliśmy na spadające z nieba krople deszczu. Nawet nam nie przeszkadzało, że mokniemy. Po chwili na tarasie pojawiły się nieduże grudki lodu (wielkości ziarenek grochu) i musiałam tłumaczyć moim egipskim przyjaciołom, że to nie jest padający śnieg, ale grad, czyli zamarznięta woda. Sytuacja była naprawdę zabawna i nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wcześniej tak się cieszyła z padającego deszczu. W moim rodzinnym kraju jest to raczej jedno z tych mniej lubianych zjawisk atmosferycznych.  
deszcz w Kairze
ciemne chmury nad Kairem