"Podróżnicy mówią, że nie ma nic jaśniejszego na twarzy Ziemi niż Kair (...)

Ten, który nie widział Kairu, nie widział świata. Jego kurz jest jak złoto, jego Nil jest jak cud, jego kobiety są jak czarnookie niewiasty z raju, jego domy są jak pałace (...)

I jakże mogłoby być inaczej, skoro Kair jest Matką Świata?"

(opowieść żydowskiego lekarza)

27 października 2011

Demonstracja w ambasadzie Izraela

10 września 2011, godzina 1:30
Kolejny piątek w centrum Kairu. Jak prawie co tydzień, na Placu Tahrir odbyła się demonstracja - pokojowa, trochę wesoła, a momentami nawet chaotyczna. Nie do końca było wiadomo, czego tym razem domagają się mieszkańcy Kairu. Wydawać by się mogło, że po prostu przyszli na Plac Tahrir, aby zademonstrować, że wciąż tu są, że wciąż są silni i pełni energii, że wciąż są w stanie zebrać się dość licznie w jednym miejscu i walczyć „o swoje”. Ale dzisiaj tej walki na ulicach w centrum Kairu nie było... do czasu.
Było już dawno po północy, siedzieliśmy na hotelowym tarasie i rozmawialiśmy „o wszystkim i o niczym”. Gdzieś w tle naszych rozmów był włączony telewizor. Nagle nasz wzrok przykuł dość makabryczny obrazek, jaki pokazywały lokalne wiadomości – płonął dwu-, a może nawet trzypiętrowy budynek, wokół było mnóstwo wojska i rozkrzyczanej (chociaż to dość łagodnie powiedziane) młodzieży. Jednym słowem – na tle płonącego budynku trwała „wojna” pomiędzy dość mocno rozgniewanym tłumem a wojskiem. Nikt z nas, a siedziało nas na tarasie około 8 osób, nawet przez sekundę nie pomyślał, że wydarzenia, jakie mamy okazję oglądać, rozgrywają się niecałe trzy kilometry od nas. Nikt nawet nie pomyślał, że wszystko dzieje się w Kairze. Dopiero po chwili dotarło do nas, że ta wojna toczy się w okolicy, a także (jak się później okazało) wewnątrz ambasady Izraela w centrum stolicy Egiptu. Byliśmy naprawdę zaskoczeni. Pokojowa demonstracja, która przez pół dnia odbywała się pod naszymi oknami, przeistoczyła się w jakąś niszczycielską i pełną nienawiści siłę, która postanowiła dokonać całkowitego zniszczenia izraelskiego budynku rządowego znajdującego się na terenie Kairu.
Jak się dowiedzieliśmy następnego dnia rano, chuligani wtargnęli do budynku ambasady siłą, pobili jednego z pracowników ochrony, a także spalili część znajdujących się wewnątrz dokumentów. Rannych zostało ponad 1000 osób, a 3 poniosły śmierć. 


pokojowa demonstracja w centrum Kairu


25 października 2011

Marzenia o ślubie

7 września 2011, godzina 21:00

Fragment rozmowy dwóch młodych Egipcjanek, jaką miałam okazję podsłuchać na hotelowym tarasie (wiem, wiem... nieładnie jest podsłuchiwać, ale...)

-         Właśnie zerwałam zaręczyny i jestem taka szczęśliwa, że mogłabym tańczyć na stole
-         Jesteś głupia, że to zrobiłaś... facet jest strasznie bogaty! Kupiłby ci wszystko, czego tylko zapragniesz, a ty tak po prostu zrywasz zaręczyny.... popatrz na pierścionek, który masz na palcu... kosztował majątek, a to dopiero początek. Wyobraź sobie ogromną willę, może nawet z basenem, wielki ogród, ekskluzywny samochód, bankiety, przyjęcia, egzotyczne wakacje.... i to wszystko twoje. Nigdy nie będziesz musiała chodzić do pracy, wstawać wcześnie rano... może nic nie będziesz musiała robić. Głupia jesteś!
-         Wiem... tak się z nim tylko bawię. Chcę, żeby płakał mi w słuchawkę i błagał, żebym zmieniła decyzję. Jak jutro zadzwoni i poprosi, żebym jednak została jego żoną, to się zgodzę. Przecież nie zrezygnuję z takiego majątku...
-         A ty go w ogóle kochasz?
-         Nie, ale miłość przecież nie jest potrzebna. Najważniejsze, to żeby był bogaty...i kupował mi prezenty.
-         Masz rację. Miłość nie istnieje...

(chwila przerwy...)

-         Ale ty jesteś szczęściarą, że ci się taki bogaty trafił. Jak ty go w ogóle poznałaś?
-         Poznaliśmy się kilka lat temu i byliśmy jakiś czas ze sobą. Potem mnie zostawił, bo zakochał się w innej. Wiesz, on dużo podróżuje... miał wiele dziewczyn. Z wieloma też sypiał.... ale chce się ożenić ze mną. Któregoś dnia przyszedł do mojego ojca i zapytał go o moją rękę.
-         Byłabyś głupia, gdybyś odmówiła....
-         Nie odmówię... zerwałam zaręczyny, bo się tylko bawię. Ale zadzwoni, zapłacze, a za miesiąc będę jego żoną. I nigdy już nie będę musiała pracować! I będę miała wszystko!
-         Zazdroszczę ci. Naprawdę ci zazdroszczę. Ja za chwilę będę miała 20 lat i jeszcze żaden mężczyzna nie przyszedł i nie zapytał ojca o moją rękę. Jak przez rok nic się nie zmieni, to chyba się zabiję! Przecież nie mogę być starą panną! Ale ja ci zazdroszczę!

Powyższa rozmowa doskonale obrazuje tok myślenia młodych Egipcjanek i myślę, że nie wymaga ode mnie żadnego komentarza. Najważniejsze dla tych młodych dwudziestoletnich dziewczyn, jest po prostu zakończyć edukację na poziomie „koledżu”, znaleźć bogatego męża, zaraz po ślubie zajść w ciążę i... nic nie robić. Na tym kończą się bowiem ich życiowe ambicje. Wszystko, co pragną osiągnąć, to bogaty mąż, którego jedynym zadaniem jest zarabianie pieniędzy. O miłości nie myśli żadna z nich.

22 października 2011

Moda na ulicach Kairu

6 września 2011, godzina 18:30

Słów kilka na temat mody panującej na ulicach Kairu. Nie jestem i nigdy nie byłam specjalistą od mody, nigdy nawet nie interesowałam się aktualnie panującymi trendami, nigdy nie biegałam po sklepach i nie kupowałam tzw. „hitów, czy krzyków mody”. Nie znam nawet nazwisk rodzimych projektantów. Przez całe życie kierowałam się, i nadal tak robię, własnym stylem i ubieram się w to, w czym jest mi po prostu wygodnie.
A jednak jako całkowity laik w tej dziedzinie zauważam dość znaczne różnice w sposobie ubierania się ludzi w Polsce i w Kairze. I nie mam tu na myśli faktu, że kobiety w Polsce odsłaniają, szczególnie latem, dużo więcej ciała niż ich egipskie koleżanki. Myślę tu raczej o kolorach. Ulice Kairu są po prostu bardziej kolorowe, zarówno latem, jak i zimą. Kolorami dominującymi w strojach zarówno młodych dziewcząt, jak i chłopców, są tego roku turkusowy, różowy, burgundowy, błękitny, żółty, czerwony... nie jest niczym zaskakującym spotkać na ulicy mężczyznę ubranego w różową czy żółtą koszulkę, co wcale nie oznacza, że jest homoseksualistą. Może poprzez żywe i jaskrawe kolory mieszkańcy Kairu próbują dodać trochę radości i optymizmu swojemu, często ciężkiemu, życiu? 





19 października 2011

Przeżyć za dwa dolary, czyli bieda w Kairze

5 września 2011, godzina 20:00

Nawiązując do poprzedniego wpisu, chciałabym wspomnieć kilka słów na temat biedy w Kairze. Z pełną świadomością mogę stwierdzić, że stolica Egiptu ma dwie twarze: dumną, majestatyczną, bogatą, kolorową, ukazującą swe oblicze szczególnie nocą i przeznaczoną dla turystów oraz biedną, szarą, stłamszoną, którą zdają się zauważać tylko i wyłącznie biedni mieszkańcy. I nieprawdą jest, że na ulicach tej afrykańskiej metropolii nie ma ludzi bezdomnych, ludzi głodnych, ludzi schorowanych, którzy nie mają dokąd pójść. Ich całe życie to ulica, ławka nad brzegiem Nilu, kawałek kartonu rozłożony na chodniku... W tym osiemnastomilionowym mieście nie brakuje też ludzi, którzy co prawda mają gdzie się schronić na noc, mają swój dom, ale każdy nowy dzień to dla nich walka o przetrwanie, walka o choćby jednego funta. W Kairze jest wiele rodzin, które muszą przeżyć za dwa dolary dziennie. Na poparcie mojej tezy przytoczę tu historię, którą miałam okazję usłyszeć podczas Rewolucji.
Otóż pewna rodzina składająca się z rodziców oraz czwórki synów jest jedną z tych właśnie rodzin, które każdego dnia zmagają się z ubóstwem. Synowie są w wieku 8, 9, 13 i 15 lat, a więc wszyscy z nich podlegają obowiązkowi szkolnemu. Jednym z wielu problemów tej rodziny jest zakup czterech mundurków szkolnych, których noszenie jest tutaj obowiązkiem. Rozwiązaniem okazało się chodzenie do szkoły „na raty” – dwóch młodszych synów uczęszcza na lekcje poranne, potem w pośpiechu wracają do domu, przekazują swoje mundurki braciom, którzy z kolei chodzą do szkoły na zajęcia popołudniowe. Ile rodzin w całym Kairze znajduje się w podobnej sytuacji?
Pamiętam też inną historię, która przybliża sytuację materialną wielu rodzin egipskich. Młoda dziewczyna w dość zaawansowanej ciąży (chyba w siódmym miesiącu) zdecydowała się na poszukiwanie pracy. W tej kulturze była to decyzja nie tylko krępującą, ale również dla wielu szokująca – w końcu to mężczyzna jest odpowiedzialny za zarabianie pieniędzy i utrzymanie  rodziny. Ale problemem tego młodego małżeństwa było to, że młody chłopak nie umiał ani czytać, ani pisać, co bardzo utrudniało mu znalezienie jakiejkolwiek pracy.  Żona, pomimo zaawansowanej ciąży, podjęła pracę jako pokojówka w jednym z kairskich hoteli... gdyby tego nie zrobiła, być może przez kolejny miesiąc oboje nie mieliby co jeść?
Mogłabym tu przytaczać wiele podobnych historii, ale już z tych przedstawionych powyżej nasuwa się pewien bardzo smutny, ale niestety prawdziwy, wniosek – brak wykształcenia oraz bieda są jednym z poważniejszych problemów, z jakimi zmaga się współczesny Egipt. Problem ten był również powodem, dla którego Egipcjanie tak licznie przyszli na Plac Tahrir 25 stycznia 2011 roku i pozostali tam na długie 18 dni i nocy. 

15 października 2011

Motoryzacja na ulicach Kairu

4 września 2011, godzina 14:00

Wielu moich polskich znajomych pyta mnie, szczególnie teraz, po Rewolucji, jak to jest z biedą w Egipcie? Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na tak postawione pytanie, ponieważ nigdy nie prowadziłam żadnych badań dotyczących statusu materialnego społeczeństwa egipskiego. Jedyne, na czym mogę oprzeć swoją próbę odpowiedzi na stawiane mi pytanie, to obserwacja oraz rozmowy prowadzone z moimi egipskimi znajomymi – większość z nich należy jednak do tzw. klasy średniej - większość z nich pracuje zawodowo, mieszkają w tzw. „lepszych” (bogatszych) dzielnicach Kairu i prawie wszyscy z nich posiadają własny samochód, kupiony za zaoszczędzone pieniądze. Trudno więc na tej podstawie stwierdzić, czy prawdą jest fakt, iż większość rodzin egipskich żyje za dwa dolary dziennie. Postanowiłam jednak przyjrzeć się nieco uważniej ulicom położonym w centrum miasta i swoją próbę odpowiedzi na pytanie dotyczące biedy w stolicy Egiptu oprzeć na obserwacji prywatnych środków transportu.
Muszę przyznać, że zadanie, jakie sobie postawiłam, było niezwykle interesujące... szczególnie biorąc pod uwagę fakt, iż liczę sobie więcej niż 25 wiosen, a więc niejedno już w życiu widziałam i przeżyłam  - nie jestem dzieckiem internetu i kalkulatora, pamiętam również czasy czarno-białej telewizji. A jednocześnie muszę dodać, że od zawsze mieszkałam w dużym mieście, gdzie postęp i nowinki technologiczne docierają znacznie szybciej niż na daleką wieś. A jednak obserwacja ulic Kairu była dla mnie jednocześnie i szokująca, i zaskakująca...
O tym, jakie środki transportu można zobaczyć na ulicach w centrum stolicy Egiptu, najlepiej „opowiedzą” zdjęcia, które zrobiłam podczas moich licznych spacerów ulicami dzielnic: Downtown i Zamalek.














7 października 2011

Mały krokodyl

01 września 2011, godzina 19:00

Uff!!!! Co za popołudnie!!! Ale może zacznę od początku....
Biorąc pod uwagę fakt, że nie jestem muzułmanką i nie obchodzę świąt zakończenia postu, a zawód, jaki wykonuję nie zna ani niedziel, ani świąt, postanowiłam dzisiejszy dzień spędzić w pracy. Mój ambitny plan rozpoczęłam realizować około godziny 16 na tarasie hotelu, w którym mieszkam (do pracy jest mi bowiem potrzebny tylko i wyłącznie laptop z internetem). Słońce chyliło się ku zachodowi, temperatura powietrza powoli spadała poniżej 30 stopni Celsjusza, a mimo to na tarasie nie spotkałam żadnego z mieszkańców hotelu. Wokół panował spokój, który pozwalał mi skupić się wyłącznie na pracy. Niestety, pół godziny później turyści zaczęli wracać z całodziennych spacerów po Kairze i kierowali swe kroki na taras. Zostałam zmuszona do zmiany planów, a przynajmniej do zmiany miejsca pracy. Wróciłam więc do ciasnego hotelowego pokoju. I już zabierałam się za kontynuowanie moich ambitnych zawodowych planów, kiedy na ścianie oddalonej ode mnie o pół metra ujrzałam biegającego małego krokodyla. Zamarłam ze strachu! W mojej głowie pojawiło się tysiąc różnych pomysłów: nie spuszczając wzroku z lokatora, obmyślałam plan ucieczki z własnego pokoju. „Mały krokodyl” wciąż nerwowo biegał po ścianie, a mój wzrok dokładnie rejestrował każdy, nawet najmniejszy, jego ruch. W końcu zdobyłam się na odwagę: w jednej sekundzie podniosłam się z łóżka, podbiegłam do drzwi i wyskoczyłam na korytarz. Dalsze losy małego krokodyla pozostawiłam w rękach pracowników hotelowej recepcji.

* dla wyjaśnienia dodam tylko, że mały krokodyl tak naprawdę był małym gekonem, które dość licznie zamieszkują Kair.  

gekon na ścianie w hotelowym pokoju

5 października 2011

Święto zakończenia postu (Eid al - Fitr), czyli wyludnione ulice Kairu

31 sierpnia 2011, godzina 21:00

Rozpoczęło się trzydniowe święto zakończenia postu – Eid al-Fitr. Oznacza to, że po raz kolejny Kair wygląda jak miasto opuszczone; część mieszkańców, korzystając z kilku dni wolnych od pracy ( w tym roku są to cztery, a nawet pięć dni wolnych), wyjechała z miasta na krótkie wakacje. Ci, którzy z różnych powodów nie mogli wyjechać, cały swój czas spędzają nad Nilem. Ulice Downtown – dzielnicy, w której mieszkam, są puste, ciche i spokojne. Siedząc na hotelowym tarasie ma się wrażenie, że w Kairze brakuje już nie tylko turystów, ale również mieszkańców. 

2 października 2011

Kontrakt małżeński „orfi”

26 sierpnia 2011, godzina 19:00

W nawiązaniu do wcześniejszego wpisu pragnę wyjaśnić czym jest kontrakt małżeński „orfi”. Najprościej jest to po prostu ślub tymczasowy zawierany na, z góry określony, czas. Do zawarcia związku małżeńskiego, jak w każdym przypadku, potrzebni są świadkowie – najczęściej po jednym dla każdej ze stron, a uroczystość zaślubin odbywa się nie w meczecie, ale w kancelarii prawnej.
Dla Egipcjan „orfi” jest nic nie znaczącym kawałkiem papieru. Powód, dla którego muzułmanie decydują się na taki rodzaj związku, jest chyba tylko jeden – odkąd są małżonkami mogą całkiem legalnie i bez grzechu mieszkać pod jednym dachem i sypiać w jednym łóżku. A po wcześniej ustalonym czasie kontrakt po prostu wygasa, a małżeństwo przestaje istnieć.
Dodam jeszcze, że zaproponowanie przez mężczyznę kontraktu „orfi” świadczy o jego kompletnym braku szacunku dla kobiety - prawie zawsze Europejki, która najczęściej nawet nie ma pojęcia, czym jest „orfi”. Słysząc propozycję małżeństwa, nawet nie zastanawia się nad jego formą i powodami, dla których nowo poznany mężczyzna prosi ją o rękę. A młodzi Egipcjanie decydując się na to, jakże krótkotrwałe małżeństwo, mają po prostu czyste sumienie przed Bogiem. 

1 października 2011

„Darling, I lowe ju” (2), wnioski po obejrzeniu filmu

25 sierpnia 2011, godzina 14:30

(jeżeli nie ukończyłeś/aś 18 roku życia, przejdź do innego postu lub cierpliwie poczekaj na nowy wpis...)

 „Większość Polek, które tutaj spotkałem przynoszą wstyd Polsce i wszystkim Polakom. One tu nie przyjeżdżają dla atrakcji turystycznych. One tu przyjeżdżają, żeby się puszczać z miejscowymi (...) Wstyd mi, że jestem Polakiem”. To jedno z ostatnich zdań, jakie pada w filmie i jednocześnie najtrafniejszy wniosek, jaki się nasuwa po obejrzeniu dokumentu Anny Błaszczyk. Mi też czasami jest wstyd, że jestem Polką, ale w przeciwieństwie do związku Polaków w Kairze, nie uważam, że problem poruszany w filmie nie istnieje. Niestety, problem polskich (seks) turystek „wypoczywających” na plażach Morza Czerwonego istnieje i z każdym rokiem staje się coraz większy. Do Hurghady przyjeżdżają zarówno młode dziewczyny, które po zdanym egzaminie dojrzałości postanowiły odpocząć na plażach Egiptu, ale także mężatki w średnim wieku na co dzień pracujące na wysokich stanowiskach.  Ma się wrażenie, że wiek, status społeczny czy materialny, nie mają żadnego znaczenia. Najważniejsza jest zabawa w miejscowych klubach i „mocne”, niezapomniane wrażenia. Jedna z „bohaterek” filmu jest kobietą w pełni dojrzałą, emerytką, a nawet babcią – ale jakże naiwną. Aż trudno uwierzyć, że ta w pełni dojrzała kobieta daje się nabrać na czułe słówka młodych Egipcjan. A co więcej - jest w pełni usatysfakcjonowana ze swojego „powodzenia” wśród młodych mężczyzn, jest wręcz wniebowzięta z ilości otrzymywanych wyznań miłosnych ( za pomocą wiadomości tekstowych wysyłanych na jej telefon komórkowy). Kamera towarzyszy jej podczas wizyty w dość ekskluzywnym sklepie obuwniczym. Kobieta wydaje się być niezwykle szczęśliwa, kiedy sprzedający w owym sklepie Egipcjanin chwyta ją za pośladki, całuje, a następnie pyta o kolor bielizny. A w domu na tę kobietę czeka mąż... ale tu, w Hurghadzie liczy się tylko chwila teraźniejsza.
Kolejnym przykładem na poparcie moich słów jest młoda dziewczyna, która w kilka dni po przylocie do nadmorskiego kurortu, zakochuje się w przystojnym Egipcjaninie (mężczyzna nawet nie zgodził się na pokazanie swojego wizerunku we wspomnianym filmie, ciekawe dlaczego?). Po kilku dniach podczas jednej ze wspólnie spędzanych nocy, mężczyzna pyta o ślub. Bez chwili zawahania dziewczyna odpowiada „tak”. Jest wniebowzięta!!! Cała „uroczystość” odbywa się u prawnika i nie trwa dłużej niż 10 minut, a całkowity koszt ślubu wynosi dla kobiety 1 funta (równowartość 50 polskich groszy), a dla wybranka aż 100 funtów. Taką też kwotę otrzyma młoda dziewczyna w przypadku rozwodu... ale rozwodu nigdy nie będzie. Rodzaj ślubu, na jaki zdecydowała się ta młoda Polka raczej wyklucza taką możliwość, gdyż jest to ślub tymczasowy – tzw. „orfi”.
Obie bohaterki są równie naiwne, co pięcioletnie dzieci. I o ile można by taki „poryw serca” wybaczyć zauroczonej egzotyczną urodą dwudziestolatce, o tyle trudniej zrozumieć postawę babci – emerytki (jak bohaterka nazywa samą siebie). Ale nie zamierzam nikogo ani oceniać (a tym bardziej negatywnie), ani oskarżać o niemoralność... tylko dlaczego tak powszechne, i w tutejsze kulturze naganne, zachowania Polek wypoczywających na plażach Hurghady, wywierają równie negatywny wpływ na postrzeganie wszystkich przedstawicielek narodowości polskiej???!!!  I dlaczego kiedy jakiś przesympatyczny Kairczyk pyta o kraj mojego pochodzenia, zaczynam się zastanawiać nad odpowiedzią?! Bo jak wyznał jeden z młodych Egipcjan, „Europejki można pieprzyć, ale nie szanować”. A ja jednak wolałabym, żeby otaczający mnie mężczyźni odnosili się do mnie z szacunkiem i patrzyli na mnie przez pryzmat tego, co ukrywam w moim sercu i duszy, a nie traktowali mnie tylko jako obiekt seksualny.