12 listopada 2010; godzina 10:30
„Europejczyk i Afrykanin mają zupełnie różne pojęcia czasu, inaczej go postrzegają, inaczej się do niego odnoszą. W przekonaniu europejskim czas istnieje poza człowiekiem, istnieje obiektywnie, niejako na zewnątrz nas, i ma właściwości mierzalne i linearne. Europejczyk czuje się sługą czasu, jest od niego zależny, jest jego poddanym. Żeby istnieć i funkcjonować, musi przestrzegać jego żelaznych, nienaruszalnych praw, jego sztywnych zasad i reguł. Musi przestrzegać terminów, dat, dni i godzin. Porusza się w trybach czasu, nie może poza nimi istnieć. One narzucają mu swoje rygory, wymagania i normy. Między człowiekiem i czasem istnieje nierozstrzygalny konflikt, który zawsze kończy się klęską człowieka – czas człowieka unicestwia.
Inaczej pojmują czas miejscowi, Afrykańczycy. Dla nich czas jest kategorią dużo bardziej luźną, otwartą, elastyczną, subiektywną. To człowiek ma wpływ na kształtowanie czasu, na jego przebieg i rytm. Czas jest nawet czymś, co człowiek może tworzyć, bo np. istnienie czasu wyraża się poprzez wydarzenia, a to, czy wydarzenie ma miejsce czy nie, zależy od człowieka.
Czas pojawia się w wyniku naszego działania, a znika, kiedy go zaniechamy albo w ogóle nie podejmiemy. Jest to materia, która pod naszym wpływem może ożyć, ale popadnie w stan hibernacji i nawet niebytu, jeżeli nie udzielimy jej naszej energii.
W przełożeniu na sytuacje praktyczne oznacza to, że jeżeli pojedziemy na wieś, gdzie miało popołudniu odbyć się zebranie, a na miejscu zebrania nikogo nie ma, bezsensowne jest pytanie : ”Kiedy będzie zebranie?”. Bo odpowiedź jest z góry wiadoma: „Wtedy, gdy zbiorą się ludzie”.”
(Droga do Kumasi, „Heban”, Ryszard Kapuściński)
Różnica w pojmowaniu czasu ma dość zasadnicze znaczenie w moim życiu codziennym i w kontaktach z innymi. Nie ma dnia, żebym na coś lub na kogoś nie musiała czekać, a wszystko dlatego, że jestem Europejką przyzwyczajoną do punktualności (jak w szwajcarskim zegarku).
Dzisiaj troszkę zaspałam, to prawda, ale gdybym znała dalszy ciąg wydarzeń, mogłabym zaspać dłużej. Obudziłam się 20 minut po godzinie siódmej i kiedy spojrzałam na zegarek wiedziałam już, że do chwili, w której będę musiała wyjść z hotelu zostało mi mniej czasu niż powinno. W biegu skorzystałam z łazienki, potem szybkie śniadanie na hotelowym tarasie...i wybiła godzina ósma. Razem z przyjaciółmi pojechałam na znajdujący się w odległej dzielnicy Kairu parking skąd mieliśmy wyruszyć na pustynię. Godzina wyjazdu została ustalona na dziewiątą rano! Byliśmy krótko przed czasem, więc zdążyliśmy jeszcze napić się mocnej kawy po turecku i zapalić papierosa. Wybiła dziewiąta...i właściwie nic się nie wydarzyło. Pół godziny później wciąż staliśmy w tym samym miejscu czekając na przewodnika i samochód terenowy, którym mieliśmy pojechać. Zapytałam moich przyjaciół, co się dzieje i dlaczego wciąż tkwimy na parkingu? Ale tylko spojrzeli na mnie zdziwieni...jakby chcieli powiedzieć, „jak zbiorą się wszyscy, to pojedziemy”. O dziesiątej zaczynałam robić się nerwowa...ile można czekać??!! Nawet tu w Afryce cierpliwość może się skończyć....rozejrzałam się wokół siebie w poszukiwaniu przyjaznej duszy, kogoś, kto mnie zrozumie. Ale nikogo takiego nie znalazłam. Wszyscy, a było nas około 20 osób, spokojnie stali i czekali na przewodnika z samochodem. Nikt nawet nie zauważył upływającego czasu...
Godzina 10:30 - przyjechał przewodnik...dwadzieścia minut później wyruszyliśmy na pustynię.