"Podróżnicy mówią, że nie ma nic jaśniejszego na twarzy Ziemi niż Kair (...)

Ten, który nie widział Kairu, nie widział świata. Jego kurz jest jak złoto, jego Nil jest jak cud, jego kobiety są jak czarnookie niewiasty z raju, jego domy są jak pałace (...)

I jakże mogłoby być inaczej, skoro Kair jest Matką Świata?"

(opowieść żydowskiego lekarza)

1 grudnia 2010

Czwarta nad ranem...

10 listopada 2010; godzina 04:40
Daleko 
wśród obcych ścian
pod niebem 
nie moich gwiazd 
w herbacie 
zatapiam dzień 
i czekam 
aż przyjdzie sen...”

Czwarta nad ranem, centrum Kairu. Siedzę na hotelowym tarasie i z gorącą herbatą w rękach obserwuję życie toczące się na ulicy. Mimo iż jest środek tygodnia, miasto nadal nie śpi. W małym sklepiku spożywczym dwóch mężczyzn myje podłogę (znanym mi już wcześniej sposobem). W kawiarni obok ostatni klienci dopijają mocną kawę po turecku i wychodzą w znanym tylko sobie kierunku. Pracownik ciastkarni zamyka szklane drzwi, by za kilka godzin inny pracownik je ponownie otworzył. W barze z sandwiczami panuje ożywiony ruch...trzeba posprzątać przed kolejnym dniem pracy. Na stoisku z gazetami na rogu ulic wciąż pali się światło...właśnie przywieźli „świeże” wydanie codziennej prasy. Trzech mężczyzn zamiata ulicę i zbiera śmieci do kontenera. W oknach kamienicy naprzeciw hotelu wciąż palą się światła; ludzie wciąż rozmawiają, wciąż oglądają telewizję, wciąż toczy się normalne codzienne życie rodzinne. Gdzieś w oddali słychać pianie koguta, gdzieś w oddali słychać miauczenie samotnie błąkającego się kota. Tylko samochodów jakby mniej...i niby noc, i niby cisza, ale jakaś inna ta cisza niż w moim rodzinnym mieście. 


„Trzy razy 
zaśpiewał dzwon
powoli 
jaśnieje mrok 
już gaśnie 
ostatnia z gwiazd 
ja ciągle 
nie mogę spać”
(Anita Lipnicka „Daleko od domu”)

czwarta nad ranem...