26 luty 2011; godzina 17:00
W powietrzu powoli czuć wiosnę – dni stają się coraz dłuższe, coraz cieplejsze i coraz częściej na niebie pojawia się słońce. Muszę przyznać, że od kilku dni jednym z moich ulubionych zajęć jest przesiadywanie w fotelu na hotelowym tarasie i obserwowanie życia toczącego się na ulicy. Szczególnym zainteresowaniem „obdarzyłam” ruch samochodowy. Od pierwszego dnia mojego pobytu w Kairze wiedziałam, że ruch na ulicach tego miasta jest chaotyczny i wymaga dużo cierpliwości oraz oczu krążących dookoła całej głowy. Ale to, co dzieje się teraz, to już nawet nie jest chaos... to coś znacznie więcej. Większość ulic w tej dzielnicy Kairu jest (a może powinnam powiedzieć – była) jednokierunkowa. Ale od kiedy wybuchła rewolucja i od kiedy policja przestała kierować ruchem, wszyscy jadą kiedy chcą i w którą stronę chcą. Tak więc żadna z ulic nie jest już jednokierunkowa, chociaż szerokość większości z nich nie pozwala na wyminięcie się dwóch samochodów. Prowadzi to do powstania niewyobrażalnych, na ulicach europejskich, sytuacji. Bo jak wyobrazić sobie sytuację, w której dziesięć samochodów jedzie na wstecznym biegu tylko dlatego, że z przeciwnej strony jedzie kolejne dziesięć samochodów, a szerokość ulicy nie pozwala im się wyminąć. Na jednym ze skrzyżowań jest nawet umieszczony znak „zakazu wjazdu”, ale tutaj nikt nie zwraca uwagi na znaki. Tak więc mieszkańcy i właściciele okolicznych sklepów postanowili wziąć sprawę ruchu ulicznego w swoje ręce i walczyć z tymi, którzy znaków nie widzą. Na samym początku wymontowali znak „zakazu wjazdu”, który był przymocowany do latarni i ustawili go prawie na środku ulicy. Ale dla większości kierowców nadal był niewidoczny. Następnym etapem było ustawienie blokady ulicy, ale to też nie pomogło – kierowcy sprytnie ją omijali. Nie pomogło nawet zatrzymywanie samochodów i tłumaczenie, że ulica jest jednokierunkowa. Nie pomogło nic... i tylko dziękować Bogu, że nie doszło do żadnego jednego wypadku.
W powietrzu powoli czuć wiosnę – dni stają się coraz dłuższe, coraz cieplejsze i coraz częściej na niebie pojawia się słońce. Muszę przyznać, że od kilku dni jednym z moich ulubionych zajęć jest przesiadywanie w fotelu na hotelowym tarasie i obserwowanie życia toczącego się na ulicy. Szczególnym zainteresowaniem „obdarzyłam” ruch samochodowy. Od pierwszego dnia mojego pobytu w Kairze wiedziałam, że ruch na ulicach tego miasta jest chaotyczny i wymaga dużo cierpliwości oraz oczu krążących dookoła całej głowy. Ale to, co dzieje się teraz, to już nawet nie jest chaos... to coś znacznie więcej. Większość ulic w tej dzielnicy Kairu jest (a może powinnam powiedzieć – była) jednokierunkowa. Ale od kiedy wybuchła rewolucja i od kiedy policja przestała kierować ruchem, wszyscy jadą kiedy chcą i w którą stronę chcą. Tak więc żadna z ulic nie jest już jednokierunkowa, chociaż szerokość większości z nich nie pozwala na wyminięcie się dwóch samochodów. Prowadzi to do powstania niewyobrażalnych, na ulicach europejskich, sytuacji. Bo jak wyobrazić sobie sytuację, w której dziesięć samochodów jedzie na wstecznym biegu tylko dlatego, że z przeciwnej strony jedzie kolejne dziesięć samochodów, a szerokość ulicy nie pozwala im się wyminąć. Na jednym ze skrzyżowań jest nawet umieszczony znak „zakazu wjazdu”, ale tutaj nikt nie zwraca uwagi na znaki. Tak więc mieszkańcy i właściciele okolicznych sklepów postanowili wziąć sprawę ruchu ulicznego w swoje ręce i walczyć z tymi, którzy znaków nie widzą. Na samym początku wymontowali znak „zakazu wjazdu”, który był przymocowany do latarni i ustawili go prawie na środku ulicy. Ale dla większości kierowców nadal był niewidoczny. Następnym etapem było ustawienie blokady ulicy, ale to też nie pomogło – kierowcy sprytnie ją omijali. Nie pomogło nawet zatrzymywanie samochodów i tłumaczenie, że ulica jest jednokierunkowa. Nie pomogło nic... i tylko dziękować Bogu, że nie doszło do żadnego jednego wypadku.