"Podróżnicy mówią, że nie ma nic jaśniejszego na twarzy Ziemi niż Kair (...)

Ten, który nie widział Kairu, nie widział świata. Jego kurz jest jak złoto, jego Nil jest jak cud, jego kobiety są jak czarnookie niewiasty z raju, jego domy są jak pałace (...)

I jakże mogłoby być inaczej, skoro Kair jest Matką Świata?"

(opowieść żydowskiego lekarza)

20 czerwca 2011

41 stopni w cieniu

10 czerwca 2011, godzina 13:00

No to mamy w Kairze pełnię lata, co oznacza, że temperatura za oknem przekroczyła magiczne 40 stopni Celsjusza. I chociaż okna mojego pokoju wychodzą na północ, a więc słońce tu raczej nie zagląda, wytrzymuję na balkonie nie dłużej niż kwadrans. Czuję się, jakby ktoś wsadził mnie do dużego garnka i postanowił ugotować na obiad. Powietrze jest gorące i duszne, a wiatr, który zazwyczaj przynosi ukojenie, pali skórę. Po piętnastu minutach poddaję się i wracam do klimatyzowanego pokoju. Ale owe piętnaście minut nie było bynajmniej czasem straconym, udało mi się bowiem poobserwować mieszkańców Kairu, a raczej mieszkanki. Egipt jest krajem muzułmańskim i jak wiadomo szanująca się kobieta nie powinna pokazywać obcym mężczyznom swojego ciała. Kraj faraonów nie jest co prawda tak rygorystyczny pod tym względem jak Iran, czy Zjednoczone Emiraty Arabskie, ale jednak ciało kobiety powinno pozostać zakryte. I tak mamy pełnię lata, czterdzieści stopni Celsjusza, a kobiety spacerujące po ulicach, w żadnym wypadku nie mogą odsłonić ani ramion, ani nóg. Oczywiście, nie wszystkie przedstawicielki płci pięknej zakrywają całe ciało, od przysłowiowych stóp do głów, ale jednak żadna z nich (nawet te z młodszego pokolenia) nie ubiorą się w top na cienkich ramiączkach, czy też spódnicę krótszą niż do kolan (a właściwie większość pań nosi spódnice do kostek). Większość muzułmanek szczelnie zakrywa również swoje włosy i szyję – aby nie prowokować mężczyzn. Ale są również kobiety, które mimo upału panującego w Kairze, zakrywają całe swoje ciało i jedyne, co pozostaje odsłonięte, to piękne, czarne oczy.
Ja jestem ubrana w długą spódnicę oraz bluzeczkę z krótkim rękawem i mimo, iż nie wystawiam się na działanie promieni słonecznych, wytrzymuję na balkonie kwadrans. Kwadrans, po którym najchętniej wskoczyłabym pod zimny prysznic, albo zjadła ogromną porcję zamrożonych lodów. Nie mam pojęcia, co czuje kobieta zmuszona do przebywania na słońcu (bo przecież trzeba zrobić zakupy, bo trzeba odebrać dzieci ze szkoły...), zakryta od stóp do głów. Ale jedno wiem na pewno – nigdy się o tym nie przekonam.