01 lutego 2012, godzina 18:00
Początek lutego to szczytowy moment działalności biur podróży i agentów turystycznych. Zniżki dla dzieci, rabaty cenowe, oferty first minute to tylko niektóre promocje, którymi kuszą nas ci, którym wydaje się, że doskonale wiedzą jak, kiedy i gdzie zorganizować nam wymarzony urlop. Tunezja, Turcja, Egipt to miejsca dla tych z mniej zasobnymi portfelami, safari w Tanzanii, Kenii a może wyprawa dookoła świata to już oferty dla bogatszych turystów. Ja jednak chciałabym skupić się na wakacjach w Egipcie.
Jak już wielokrotnie wspominałam, podstawowym źródłem dochodu Egipcjan jest turystyka, a ta już od roku dość mocno kuleje. W roku 2011 ruch turystyczny w tym kraju spadł o 33% w stosunku do roku poprzedniego, a co za tym idzie pogorszyła się sytuacja finansowa całego państwa. Czy jednak słusznie turyści omijają Egipt szerokim łukiem wybierając za cel swoich wymarzonych wakacji chociażby Turcję? Czy uzasadniony jest strach przed wakacjami nad Morzem Czerwonym?
Nie będę ukrywać, że sytuacja w Egipcie wciąż jest niestabilna i wciąż dochodzi do masowych demonstracji na ulicach stolicy. Jednak z pełną odpowiedzialnością pragnę zapewnić, że można całkiem bezpiecznie i swobodnie poruszać się po ulicach Kairu: można swobodnie zwiedzać Muzeum Starożytności, Piramidy w Gizie, Cytadelę, można swobodnie spacerować nad Nilem. Można także, bez żadnych obaw, korzystać z taksówek, minibusów, można również zaufać własnym nogom i poruszać się po stolicy pieszo (pod warunkiem, że mamy do pokonania niewielkie odległości). Jedyna rada, jaką pragnę dać wszystkim tym, którzy chcą spędzić kilka (albo kilkanaście) dni w stolicy jest taka, żeby nie planowali zwiedzania Muzeum Egipskiego czy spacerów po Placu Tahrir w piątek. Poza tym, można się poruszać po Kairze swobodnie i bez żadnych obaw.
Tym turystom, którzy zamiast spędzać urlop w osiemnastomilionowej metropolii pragną korzystać z kąpieli słonecznych na plażach Morza Czerwonego, polecam wakacje w Marsa Alam, na południu kraju. Miejsce chyba wymarzone… zdecydowanie mniej popularne niż Hurghada (której, z oczywistych powodów, nie polecam w ogóle – niewtajemniczeni znajdą rozwiązanie zagadki we wpisie „Darling I lowe ju”), a przez to bardziej egzotyczne i bardziej egipskie.
Żeby nie być posądzoną o niesumienność, nieprawdziwość lub zatajanie faktów, odradzam wszelkie wyjazdy (zarówno 14- jak i 1- dniowe) na Półwysep Synaj. Wciąż napięta sytuacja z Izraelem oraz rosnące niezadowolenie z sytuacji w kraju wśród ludności beduińskiej powodują, że okolice Sharm el Sheikh, Dahab czy klasztoru świętej Katarzyny mogą (ale mnie muszą!) okazać się niebezpieczne. Nie oznacza to jednak, że planując wakacje w roku 2012 musimy, już na samym początku, wymazać z mapy świata Egipt.