25 sierpnia 2011, godzina 14:30
(jeżeli nie ukończyłeś/aś 18 roku życia, przejdź do innego postu lub cierpliwie poczekaj na nowy wpis...)
„Większość Polek, które tutaj spotkałem przynoszą wstyd Polsce i wszystkim Polakom. One tu nie przyjeżdżają dla atrakcji turystycznych. One tu przyjeżdżają, żeby się puszczać z miejscowymi (...) Wstyd mi, że jestem Polakiem”. To jedno z ostatnich zdań, jakie pada w filmie i jednocześnie najtrafniejszy wniosek, jaki się nasuwa po obejrzeniu dokumentu Anny Błaszczyk. Mi też czasami jest wstyd, że jestem Polką, ale w przeciwieństwie do związku Polaków w Kairze, nie uważam, że problem poruszany w filmie nie istnieje. Niestety, problem polskich (seks) turystek „wypoczywających” na plażach Morza Czerwonego istnieje i z każdym rokiem staje się coraz większy. Do Hurghady przyjeżdżają zarówno młode dziewczyny, które po zdanym egzaminie dojrzałości postanowiły odpocząć na plażach Egiptu, ale także mężatki w średnim wieku na co dzień pracujące na wysokich stanowiskach. Ma się wrażenie, że wiek, status społeczny czy materialny, nie mają żadnego znaczenia. Najważniejsza jest zabawa w miejscowych klubach i „mocne”, niezapomniane wrażenia. Jedna z „bohaterek” filmu jest kobietą w pełni dojrzałą, emerytką, a nawet babcią – ale jakże naiwną. Aż trudno uwierzyć, że ta w pełni dojrzała kobieta daje się nabrać na czułe słówka młodych Egipcjan. A co więcej - jest w pełni usatysfakcjonowana ze swojego „powodzenia” wśród młodych mężczyzn, jest wręcz wniebowzięta z ilości otrzymywanych wyznań miłosnych ( za pomocą wiadomości tekstowych wysyłanych na jej telefon komórkowy). Kamera towarzyszy jej podczas wizyty w dość ekskluzywnym sklepie obuwniczym. Kobieta wydaje się być niezwykle szczęśliwa, kiedy sprzedający w owym sklepie Egipcjanin chwyta ją za pośladki, całuje, a następnie pyta o kolor bielizny. A w domu na tę kobietę czeka mąż... ale tu, w Hurghadzie liczy się tylko chwila teraźniejsza.
Kolejnym przykładem na poparcie moich słów jest młoda dziewczyna, która w kilka dni po przylocie do nadmorskiego kurortu, zakochuje się w przystojnym Egipcjaninie (mężczyzna nawet nie zgodził się na pokazanie swojego wizerunku we wspomnianym filmie, ciekawe dlaczego?). Po kilku dniach podczas jednej ze wspólnie spędzanych nocy, mężczyzna pyta o ślub. Bez chwili zawahania dziewczyna odpowiada „tak”. Jest wniebowzięta!!! Cała „uroczystość” odbywa się u prawnika i nie trwa dłużej niż 10 minut, a całkowity koszt ślubu wynosi dla kobiety 1 funta (równowartość 50 polskich groszy), a dla wybranka aż 100 funtów. Taką też kwotę otrzyma młoda dziewczyna w przypadku rozwodu... ale rozwodu nigdy nie będzie. Rodzaj ślubu, na jaki zdecydowała się ta młoda Polka raczej wyklucza taką możliwość, gdyż jest to ślub tymczasowy – tzw. „orfi”.
Obie bohaterki są równie naiwne, co pięcioletnie dzieci. I o ile można by taki „poryw serca” wybaczyć zauroczonej egzotyczną urodą dwudziestolatce, o tyle trudniej zrozumieć postawę babci – emerytki (jak bohaterka nazywa samą siebie). Ale nie zamierzam nikogo ani oceniać (a tym bardziej negatywnie), ani oskarżać o niemoralność... tylko dlaczego tak powszechne, i w tutejsze kulturze naganne, zachowania Polek wypoczywających na plażach Hurghady, wywierają równie negatywny wpływ na postrzeganie wszystkich przedstawicielek narodowości polskiej???!!! I dlaczego kiedy jakiś przesympatyczny Kairczyk pyta o kraj mojego pochodzenia, zaczynam się zastanawiać nad odpowiedzią?! Bo jak wyznał jeden z młodych Egipcjan, „Europejki można pieprzyć, ale nie szanować”. A ja jednak wolałabym, żeby otaczający mnie mężczyźni odnosili się do mnie z szacunkiem i patrzyli na mnie przez pryzmat tego, co ukrywam w moim sercu i duszy, a nie traktowali mnie tylko jako obiekt seksualny.