06 stycznia 2012, godzina 20:00
Doszłam do wniosku, ze ocieplenie klimatu to jednak nie jest jakaś fanaberia naukowców, ale potwierdzony przeze mnie empirycznie fakt nie do podważenia. Zazwyczaj o tej porze roku tonę w śniegu po kostki (co najmniej, bo pamiętam i zimy, kiedy śniegu było do kolan), a uszy, nos, szyję i ręce muszę szczelnie owijać szalikami, czapkami i rękawiczkami, co wcale nie oznacza, że przy dłuższym pobycie poza domem, nie marznę. Tak było zazwyczaj, do tej pory… poza zimą, która miała miejsce w roku ubiegłym. Ale wtedy byłam w Afryce i zima wyglądała zupełnie inaczej. Jak? A mianowicie prawie tak, jak wygląda zima w tym roku w Polsce – przynajmniej w mieście, w którym aktualnie przebywam i jak do tej pory. Bo przecież nie wiadomo, co wydarzy się za dni kilka… być może nagle spadnie metr śniegu, który przekona mnie do pozostania w ciepłym mieszkanku. Temperatura, podobnie jak podczas tradycyjnej kairskiej zimy, nie spada poniżej zera – a nawet utrzymuje się kilka stopni powyżej, a śniegu oczywiście brak. Gdyby nie fakt, że dość często pada deszcz pomyślałabym, że wciąż jestem w Kairze, a nie w Polsce. Ale i tam, w północno afrykańskiej metropolii zauważalne jest ocieplenie klimatu, bo temperatura wciąż przekracza 10 stopni Celsjusza (chociaż w Egipcie zima jest jak najbardziej na półmetku). I może właśnie to moje codzienne sprawdzanie prognozy pogody dla Kairu, sprawia, że mimo wyjątkowo łagodnej zimy w Polsce i tak jest mi żal, że jestem tu, a nie tam…