(20 - ) 27 listopada 2011, godzina 20:00
Pokojowa demonstracja zorganizowana w piątek przez Bractwo Muzułmańskie na Placu Tahrir przerodziła się w krwawe zamieszki trwające ponad tydzień. W Kairze, Aleksandrii, Port Said, Asyut doszło do starć protestujących z policją i wojskiem. Bilans tych wydarzeń jest przerażający - śmierć poniosły 42 osoby, a ponad 3200 zostało rannych (jak podają oficjalne źródła rządowe). Poza tym rząd premiera Essama Sharafa podał się do dymisji - chociaż żaden protestujący akurat tego posunięcia władz nie oczekiwał. Tłum zebrany przede wszystkim na Placu Tahrir w Kairze, domagał się ustąpienia marszałka Tantawiego i przekazania władzy w ręce cywilnego rządu. A tymczasem rządu nie ma... powołano również nowego - starego premiera, który ma stworzyć kolejny rząd (na to stanowisko został powołany Kamal el Ganzouri, który pełnił funkcję premiera w latach 1996 - 1999, a więc w czasach kiedy prezydentem Egiptu był, obalony w lutym bieżącego roku, Hosni Mobarak). I tylko pytam, po co te wszystkie zabiegi kosmetyczne skoro i tak sytuacja w kraju nie ulegnie żadnej zmianie?! Rząd w Egipcie nie ma bowiem żadnej władzy i są tu raczej tylko po to, żeby byli... a nie po to, żeby coś realnie zmieniać. Cała władza w kraju skupiona jest w rękach Naczelnej Władzy Wojskowej, na której czele stoi marszałek Tantawi. I właśnie jego ustąpienia domagali się demonstranci zebrani na Placu Tahrir przez ostatni tydzień.
Główne walki uliczne pomiędzy rozgniewanym tłumem a uzbrojoną w gaz łzawiący i gumową amunicję policją rozegrały się na ulicy Mohameda Mahmouda, która łączy Plac Tahrir z budynkiem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Dramatyczne wydarzenia, w których śmierć poniosło ponad 40 osób rozegrały się na ulicy, przy której mieszkałam przez ostatni rok... pod moim balkonem... zupełnie jak dziesięć miesięcy temu, podczas Rewolucji...
Przez ostatnie siedem dni moje życie ograniczyło się do siedzenia przez komputerem i śledzenia wszelkich przekazów telewizyjnych z Egiptu. Widziałam tysiące Egipcjan zebranych na Tahrir, widziałam krążące bez ustanku karetki pogotowia, widziałam powyrywane płyty chodnikowe służące demonstrantom za amunicję w walkach ze służbami bezpieczeństwa... i chociaż byłam oddalona od tych wydarzeń o 3000 kilometrów, doskonale wiedziałam, jak wygląda centrum miasta, jak czuli się jego mieszkańcy, jak gryzł gaz łzawiący... wiedziałam, bo przeżyłam Rewolucję, a przez ostatnie siedem dni na Placu Tahrir „zagościła” Rewolucja po Rewolucji... pytanie tylko, co będzie dalej?
(więcej szczegółów dotyczących Rewolucji jaka miała miejsce pomiędzy 25 stycznia a 11 lutego 2011 roku w Egipcie już wkrótce...)