10 września 2011, godzina 1:30
Kolejny piątek w centrum Kairu. Jak prawie co tydzień, na Placu Tahrir odbyła się demonstracja - pokojowa, trochę wesoła, a momentami nawet chaotyczna. Nie do końca było wiadomo, czego tym razem domagają się mieszkańcy Kairu. Wydawać by się mogło, że po prostu przyszli na Plac Tahrir, aby zademonstrować, że wciąż tu są, że wciąż są silni i pełni energii, że wciąż są w stanie zebrać się dość licznie w jednym miejscu i walczyć „o swoje”. Ale dzisiaj tej walki na ulicach w centrum Kairu nie było... do czasu.
Było już dawno po północy, siedzieliśmy na hotelowym tarasie i rozmawialiśmy „o wszystkim i o niczym”. Gdzieś w tle naszych rozmów był włączony telewizor. Nagle nasz wzrok przykuł dość makabryczny obrazek, jaki pokazywały lokalne wiadomości – płonął dwu-, a może nawet trzypiętrowy budynek, wokół było mnóstwo wojska i rozkrzyczanej (chociaż to dość łagodnie powiedziane) młodzieży. Jednym słowem – na tle płonącego budynku trwała „wojna” pomiędzy dość mocno rozgniewanym tłumem a wojskiem. Nikt z nas, a siedziało nas na tarasie około 8 osób, nawet przez sekundę nie pomyślał, że wydarzenia, jakie mamy okazję oglądać, rozgrywają się niecałe trzy kilometry od nas. Nikt nawet nie pomyślał, że wszystko dzieje się w Kairze. Dopiero po chwili dotarło do nas, że ta wojna toczy się w okolicy, a także (jak się później okazało) wewnątrz ambasady Izraela w centrum stolicy Egiptu. Byliśmy naprawdę zaskoczeni. Pokojowa demonstracja, która przez pół dnia odbywała się pod naszymi oknami, przeistoczyła się w jakąś niszczycielską i pełną nienawiści siłę, która postanowiła dokonać całkowitego zniszczenia izraelskiego budynku rządowego znajdującego się na terenie Kairu.
Jak się dowiedzieliśmy następnego dnia rano, chuligani wtargnęli do budynku ambasady siłą, pobili jednego z pracowników ochrony, a także spalili część znajdujących się wewnątrz dokumentów. Rannych zostało ponad 1000 osób, a 3 poniosły śmierć.
pokojowa demonstracja w centrum Kairu |