"Podróżnicy mówią, że nie ma nic jaśniejszego na twarzy Ziemi niż Kair (...)

Ten, który nie widział Kairu, nie widział świata. Jego kurz jest jak złoto, jego Nil jest jak cud, jego kobiety są jak czarnookie niewiasty z raju, jego domy są jak pałace (...)

I jakże mogłoby być inaczej, skoro Kair jest Matką Świata?"

(opowieść żydowskiego lekarza)

4 maja 2012

Goło i nie do końca wesoło


03 maja 2012, godzina 15:00

Długi weekend (a może długi tydzień) w pełni – w Polsce, oczywiście. Chociaż święto pracy przypadające 01 maja, obchodzone jest również w Egipcie, to jednak tym razem skupię się na Polsce. Biorąc zaledwie trzy dni urlopu, można było zyskać całkiem długi weekend, bo trwający aż dziewięć dni. Taka okazja nie zdarza się często. Pogoda, chociaż jeszcze kilkanaście dni temu nic na to nie wskazywało, dopisała jak rzadko kiedy. Zazwyczaj długie weekendy były deszczowe i dość chłodne. W tym roku jest inaczej: słonecznie i ciepło (niektórzy twierdzą, że jest wręcz upalnie, ale jak dla mnie jest zaledwie ciepło). Upalnie to zrobi się latem w Kairze, kiedy termometry będą nieprzerwanie przez dwa – trzy miesiące wskazywały 40 stopni Celsjusza. Pomijając jednak własne, całkiem subiektywne odczucia związane z temperaturą i pozostawiając na boku rozważania dotyczące różnicy pomiędzy dniem ciepłym a upalnym, chciałabym skupić się na zupełnie innym zjawisku. Zjawisku, które już podczas moich zeszłorocznych wakacji spędzanych w Polsce strasznie mnie uwierało. Mam oczywiście na myśli zrzucanie z siebie odzieży i bardziej pokazywanie niż zakrywanie. Naprawdę chciałabym teraz być w Kairze, gdzie nikt nie zmusza mnie do oglądania prawie nagich ciał kobiet, których spódniczki kończą się w połowie pośladków a skąpe bluzeczki zaledwie zakrywają sutki, bo przecież nie całe piersi. Oglądanie wszechobecnego cellulitu i wałeczków tłuszczowych zlokalizowanych na odsłoniętych brzuszkach, przyprawia mnie o mdłości. Zawsze twierdziłam, że to, co zasłonięte, kusi znacznie bardziej niż to, co zabiera miejsce wyobraźni.
Pamiętam mały sklepik w dzielnicy Garden City, w której mieszkałam podczas mojego pierwszego pobytu w Kairze (wiosną 2010 roku). Kwiecień w stolicy Egiptu był wyjątkowo upalny (a może tak mi się wówczas wydawało, bo przecież wyjeżdżając z Polski przyzwyczajona byłam do temperatury 15 stopni Celsjusza, a nie do 33). W tym naprawdę niewielkim sklepiku spotkałam Egipcjankę, która pracując około ośmiu godzin dziennie musiała znosić upał zakryta dosłownie od stóp do głów. Jedyną częścią jej ciała, która pozostawała niezakryta, były oczy. Cudowne, duże, czarne oczy pełne uroku, tajemniczości, przenikliwości. Do dzisiaj, chociaż minęło już półtora roku, pamiętam badawcze spojrzenie Egipcjanki, u której regularnie zaopatrywałam się w wodę butelkowaną. Miejsc, w których mogłam zakupić wodę, było mnóstwo, a może i jeszcze więcej, ale naprawdę  lubiłam odwiedzać ten mały sklepik z zakrytą od stóp do głów Egipcjanką.
I wcale nie twierdzę, że wszystkie Polki powinny teraz zakrywać się prześcieradłami albo wielkimi płachtami ciemnego materiału, które skrupulatnie ukryją nawet najmniejszy skrawek kobiecego ciała. Nie! Tylko, kiedy idę do sklepu, to oczekiwałabym, że sprzedawczyni nie będzie biegała pomiędzy regałami w szortach nie do końca zakrywających pośladki i topie ukazującym kolor ramiączek od stanika. W moim skromnym przekonaniu, jakieś zasady dotyczące ubioru powinny jednak obowiązywać, szczególnie w miejscu pracy. I nie mam nic przeciwko noszeniu w pracy spódniczki przed kolano i bluzeczki z krótkim rękawem, ale kiedy służbowy fartuszek jest dłuższy niż to, co ukrywa się pod nim, to już jest przesada. Ale może znów dochodzi do głosu mój tradycjonalizm?