10 sierpnia 2011, godzina 23:00
Jest godzina 23. W Kairze właśnie rozpoczyna się wieczór (szczególnie teraz, w okresie Ramadanu), ale tu w Polsce wieczór dobiega końca. Ludzie wracają do swoich domów – o ile w ogóle z nich wyszli, powoli gasną światła, miasto układa się do snu. Często zdarzało mi się o tej godzinie dopiero rozpoczynać spotkania towarzyskie, spacerować nad Nilem, czy szukać wolnego stolika w zatłoczonych kawiarniach. A tutaj?
Umówiłam się z dawno niewidzianą koleżanką na kawę, i nawet (ku mojemu zaskoczeniu) nie musiałam jej specjalnie przekonywać, że może lepiej byłoby wypić tę kawę w przytulnej kawiarni, a nie spotykać się (jak to mamy w zwyczaju) w domu. Na miejsce naszego spotkania wybrałyśmy dość znaną kawiarnię w jednym z centrów handlowych. Wieczór był niezwykle przyjemny – ale to już zasługa dobrego towarzystwa, bo samo miejsce sprawiło mi wiele niespodzianek. Przez ostatnie osiem miesięcy przyzwyczaiłam się, że do kawiarni (nawet najbardziej lokalnej, usytuowanej pod gołym niebem) się po prostu wchodzi, siada przy stoliku, przegląda menu i czeka. Obie z koleżanką zasiadłyśmy wygodnie w fotelach i zaczęłyśmy „studiować” dziesięciostronicowe menu. Ja, jak zawsze, wybrałam duże Latte... potem rozpoczęło się oczekiwanie na kelnerkę... i trwałoby wiecznie, gdyby moja koleżanka nie zdecydowała się podejść do lady. Okazało się, że nie dość, że nikt tak naprawdę nie obsługuje klientów, to jeszcze należy zapłacić za zamówienie „z góry”, nie tylko przed wypiciem, ale jeszcze przed odebraniem napoju – po który także należy się osobiście zgłosić do lady, bo kelnerka nie biega między stolikami. Jest tylko jeden plus systemu pracy owej kawiarni – klient zaoszczędza na napiwkach... bo musiałby go zapłacić samemu sobie.
Ale to nie koniec niespodzianek – dokładnie o godzinie 20:50 usłyszałyśmy, że do zamknięcia lokalu pozostało już tylko dziesięć minut... (dobrze by więc było dopić kawę, herbatę, sok, drinka itp., spakować „manatki” i opuścić kawiarnię). Coś podobnego nie zdarzyło mi się nigdy w Kairze – choćbym poszła na kawę w środku nocy. No, ale widocznie w Polsce nie wszędzie obowiązuje hasło „klient nasz pan”.