18 sierpnia 2011, godzina 02:30
Jest środek nocy, chociaż mieszkańcy miasta, w którym się aktualnie znajduję absolutnie nie myślą jeszcze o spoczynku. Dla nich ten wieczór będzie trwał jeszcze dwie godziny. Jak nietrudno zgadnąć – wróciłam do Kairu.
Już nie raz wylatywałam i wracałam do tego miasta, ale nigdy wcześniej nie czułam takiego smutku jak dzisiejszej nocy. Międzynarodowe lotnisko w Kairze dosłownie „świeci” pustkami, a w samolotach jest więcej miejsc pustych, niż pasażerów chcących spędzić w stolicy kraju faraonów choćby kilka dni. Niestety, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – turyści przestali przyjeżdżać do Egiptu. Ze względu na ogólną sytuację polityczną w tym regionie, większość odpoczywających wybrała w tym roku plaże Turcji. Z tego co mi wiadomo, hotele w kurortach nad Morzem Czerwonym są obłożone zaledwie w 50%, natomiast w samym Kairze jest to mniej więcej 20%.
Wysiadam z prawie pustego samolotu, przechodzę przez opustoszałe lotnisko, mijam kontrolę paszportową, odbieram bagaż, w końcu spotykam kierowcę i opuszczam terminal. Ale przez całą długą drogę do hotelu, w którym mieszkam, nie opuszcza mnie smutek.
Jeszcze kilka miesięcy temu cała Europa, a nawet cały świat solidaryzował się z mieszkańcami Egiptu, wspierając ich w walce o lepszą przyszłość dla swoich dzieci. A dzisiaj? A dzisiaj, kiedy gospodarka tego kraju jest w „opłakanym” stanie i kiedy najbardziej potrzebne są nam wpływy od zagranicznych turystów, cały świat o nas zapomniał. A przecież tak niewiele się tu zmieniło – w Gizie wciąż wznoszą się Piramidy, wody Nilu wciąż cierpliwie wdzierają się w piaski pustyni, w Muzeum w Kairze nadal można podziwiać zabytki starożytnego Egiptu. A jednak coś się zmieniło – na ulicach Kairu na próżno można szukać turystów.
Docieram do hotelu z jednym pytaniem w głowie – kiedy, i czy w ogóle, to miasto będzie znów takie, jak dawniej, jak jeszcze osiem miesięcy temu?