Wspomnienia w Rewolucji..., czyli dlaczego nigdy nie zapomnę wydarzeń z 29 stycznia 2011 roku...
Od wczesnych godzin porannych w centrum Kairu słychać strzały. Policja ponownie próbuje rozpędzić tłum protestujących zgromadzonych na Tahrir. W powietrzu unosi się ogromna chmura gazu łzawiącego, która powoduje trudności w oddychaniu.
Od wczesnych godzin porannych w centrum Kairu słychać strzały. Policja ponownie próbuje rozpędzić tłum protestujących zgromadzonych na Tahrir. W powietrzu unosi się ogromna chmura gazu łzawiącego, która powoduje trudności w oddychaniu.
Po raz pierwszy w
centrum miasta pojawia się wojsko, a wraz z nim coraz większy tłum
demonstrantów gotowych na kolejną „wojnę” z policją. Wszędzie wokół słychać
tylko strzały. Na ulicach znów płoną samochody. Na dachach i na balkonach
kamienic zbierają się mieszkańcy, którzy regularnie obrzucają policję
kamieniami. Sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli; policja strzela już nie
tylko do tłumu walczącego na ulicach, ale także do ludzi na balkonach. Jest
niebezpiecznie. W całej tej sytuacji wojsko nie robi praktycznie nic – nie
opowiada się ani po stronie tłumu, ani policji. Po prostu są obecni na ulicach.
Po godzinie 17:00
wojsko odjeżdża pozostawiając na ulicach Kairu demonstrantów walczących z
policją. Centrum miasta płonie – wszędzie wokół widać tylko czarny, gęsty dym.
Płoną też kolejne samochody, podpalone przez protestujących.
Muezin oznajmia
czas modlitwy. Protestujący modlą się nie tylko na Tahrir, ale również na
wszystkich okolicznych ulicach. Policja nareszcie przestaje strzelać. Niestety,
nie na długo.
Jest niebezpiecznie.
Na ulicach w centrum miasta pojawiają się specjalne, opancerzone samochody
policyjne wyposażone w broń maszynową. Tłum protestujących zamienia się w bandę
chuliganów - dewastują wszystkie sklepy i restauracje, kradnąc wszystko, co
tylko są w stanie wynieść. Na ulicach leżą tony śmieci. Płoną kolejne
samochody. Padają też pierwsze strzały z broni maszynowej. W okolicy Placu
Wyzwolenia coraz częściej słychać karetki pogotowia, które odwożą rannych do
kairskich szpitali. Także mieszkańcy pobliskich ulic organizują transport
rannych – odwożą ich do szpitali na prywatnych motorach.
Miasto płonie, a policja
wciąż nie przestaje strzelać. Nigdzie też nie widać straży pożarnej, chociaż
tłum podpalił dwupiętrowy budynek jednego z ministerstw znajdujący się w
centrum miasta. Pożar trawi wszystko, a my - mieszkańcy sąsiedniej kamienicy z
trudem próbujemy zdusić płomienie – mając do dyspozycji dwie gaśnice, trzy
10-litrowe wiadra i coraz słabsze ciśnienie wody w kranach. Pozostaje już tylko
modlić się o to, aby pożar nie przeniósł się do naszej kamienicy.