Wspomnienia z Rewolucji...
Właściciele
okolicznych sklepów zabezpieczają to, co nie zostało do tej pory skradzione.
Sklepikarze sprzedają to, co im zostało do sprzedania, a ludzie wykupują
wszystko – chleb, herbatę, konserwy. Brakuje tylko papierosów i kart do
telefonów komórkowych. Na rogu ulic ponownie można kupić codzienną prasę, ale dostępna jest tylko ta w
języku arabskim. Ludzie zaczynają spacerować po ulicach wokół Placu Tahrir i z
niedowierzaniem obserwują zniszczone kawiarnie, restauracje, sklepy. Są cisi,
zamyśleni, spokojni, ale w oczach mają strach. Jakby chcieli odnaleźć odpowiedź
na pytanie, co się wydarzy za chwilę – za godzinę, za dzień?
Na wszystkich
ulicach w centrum miasta można spotkać uzbrojonych żołnierzy. Na tle błękitnego
nieba, od dłuższego już czasu, krążą wojskowe helikoptery. Jeszcze tydzień temu
przestrzeń powietrzna nad stolicą kraju faraonów należała do najbardziej
„zatłoczonych” w tej części świata; a Międzynarodowe Lotnisko w Kairze było nie
tylko jednym z największych w całej Afryce, ale także najbardziej zapracowanym.
Samoloty lądowały i startowały tu średnio co dwie minuty. Ale dzisiaj jest
inaczej. Przestrzeń powietrzna nad miastem wygląda na całkowicie „zamkniętą”;
poza dwoma wojskowymi śmigłowcami, trudno tutaj dostrzec jakikolwiek samolot.
Lotnisko pozostaje zamknięte; nie ląduje żaden samolot, żaden też nie wzbija
się w powietrze. Turyści oraz pracownicy międzynarodowych firm zlokalizowanych
na terenie Kairu, pragną jak najszybciej opuścić Egipt. Z pośpiesznie
pakowanymi walizkami czekają na lotnisku na jakikolwiek startujący samolot,
który mógłby ich stąd zabrać. Rządy Stanów Zjednoczonych, Turcji, Australii i
Włoch planują wysłanie specjalnych samolotów, aby mogły ewakuować swoich
rodaków.
Ja, póki co,
zostaję.