"Podróżnicy mówią, że nie ma nic jaśniejszego na twarzy Ziemi niż Kair (...)

Ten, który nie widział Kairu, nie widział świata. Jego kurz jest jak złoto, jego Nil jest jak cud, jego kobiety są jak czarnookie niewiasty z raju, jego domy są jak pałace (...)

I jakże mogłoby być inaczej, skoro Kair jest Matką Świata?"

(opowieść żydowskiego lekarza)

26 lipca 2012

A w Polsce rewolucja?


26 lipca 2012, godzina 22:30

Drogi Czytelniku, wiem, że kolejny wpis miał dotyczyć przelotu do Kairu (Egiptu), ale w wyniku wydarzeń, jakie miały miejsce niecałe pół godziny temu, wpadła mi do głowy myśl, którą muszę się podzielić na Blogu. Obiecuję, iż niniejszy wpis stanowi jedynie małą dygresję i już następnym razem powrócę do tematu wakacyjnego pobytu w Egipcie bez pomocy biura podróży. Ale najpierw…
Wbrew tytułowi, sprawa wcale nie dotyczy rewolucji, walk ulicznych, obalania rządu – bo nie jest to miejsce, w którym zajmowałabym się polską polityką. Historia, która spowodowała dzisiejszą tęsknotę za Kairem, dotyczy zakupów w lokalnym sklepiku osiedlowym, o którym wspominałam już kilka miesięcy temu – chyba podczas pierwszych tegorocznych upałów.
Osiedlowy sklepik opiera swoją działalność o sprzedaż produktów spożywczych, prasy codziennej, tygodniowej, kolorowej, a także alkoholu i papierosów – te ostatnie, moim zdaniem, są podstawowymi produktami wypracowującymi zysk właściciela. Pomijając pieczywo i jednodniowe soki owocowo - warzywne, dostawy towaru odbywają się tu raz w tygodniu (naprawdę raz!). Nigdy wcześniej nie było problemu z brakiem towaru, ale od kilku tygodni w każdy czwartek – czyli dzień przed kolejną dostawą towaru – sklep zaczyna świecić pustkami. Do tej pory zazwyczaj brakowało papierosów i świeżego mleka, ale dzisiaj… Niestety, mój jedyny nałóg (poza laptopem, który w moim przypadku służy nie tylko rozrywce, ale przede wszystkim pracy, a przez to spędzam z nim średnio osiem godzin dziennie) zmusił mnie do wieczornej wizyty w osiedlowym sklepiku.  Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu brakowało już nie tylko papierosów i mleka, ale także biletów autobusowych (mniej więcej pięć godzin wcześniej jeszcze były – wiem, bo kupowałam) i pewnie kilku innych produktów, o które nie pytałam. Była godzina 22, a sklep przypominał mi sklep, w którym robiłam zakupy w Kairze. Z tą małą różnicą, że pewnych produktów ( przede wszystkim papierosów i kart telefonicznych) brakowało w Kairze tylko i wyłącznie podczas Rewolucji, kiedy ulice w naszej okolicy były po prostu zamknięte, a wokół trwały walki pomiędzy demonstrantami a policją. Przez rok czasu, kiedy mieszkałam w Kairze nigdy nie zdarzyło się, żeby brakowało mleka! A tutaj proszę bardzo – co tydzień, w czwartek nie ma! Rewolucja? A może powrót do czasów PRL? Sama nie wiem… ale chyba zacznę robić zakupy w innym miejscu.
Nasuwa mi się taka myśl, że organizacja pracy, przepływu towaru i dostaw towaru jest znacznie lepiej zorganizowana w afrykańskiej metropolii niż w dużym mieście centralnej Europy. Zaskakujące… naprawdę, zaskakujące.