14
lipca 2012, godzina 17:00
Biuro podróży „xxx” zawiesiło swoją działalność
pozostawiając polskich turystów na plażach Hurghady i Sharm el Sheikh. Właściciele
biura zniknęli bez śladu! – mniej więcej tak brzmiała medialna informacja o
upadku kolejnego już, na przestrzeni ostatnich tygodni, biura podróży. Później
dowiadywaliśmy się, że właścicielami byli Egipcjanie, następnie sprostowano, że
byli to mężczyźni o arabsko brzmiących nazwiskach, którzy z dnia na dzień
zamknęli swoje biura i po prostu zapadli się pod ziemię. A biedni turyści,
którzy nie tylko zostali zmuszeni przerwać swoje wymarzone wakacje, to jeszcze w
dodatku nie mają jak wrócić do kraju. Kolejne
doniesienia były o tyle smutne, że winnym całego zamieszania byli rządzący,
czyli ustawodawcy… i to wcale nie egipscy, których można by jeszcze próbować
tłumaczyć trudną sytuacją polityczną w kraju, chaosem i brakiem parlamentu,
konstytucji itp… w całej tej sytuacji najbardziej zawinili polscy ustawodawcy,
którzy od wielu lat nie potrafią zmienić prawa wykonawczego w Polsce. I w ten
sposób marszałek jednego z województw został zmuszony wyłożyć rezerwy na sprowadzenie
turystów do domu, co jak do tej pory kosztowało około 600 tysięcy złotych.
W całej tej sprawie zawinił ktoś jeszcze… jak mówił
jeden ze „szczęśliwych” – nieszczęśliwych turystów, który bezpiecznie wylądował
na lotnisku w Warszawie. Jego wypowiedź dowodziła o życzliwym stosunku
pracowników jednego z hoteli w Hurghadzie do polskich turystów „nabitych w
butelkę”. Mimo, iż pobyt tych Państwa był nieopłacony, pracownicy hotelu nie
odmówili im ani napoi, ani przekąsek, ani posiłku, ani też miejsca na kanapie w
hotelowym lobby. Manager hotelu mający na utrzymaniu żonę i dzieci (jak
domniemywam) zachował się w całej tej sytuacji tak, jak zachowałby się każdy usługodawca,
któremu odmówiono zapłaty za wykonaną pracę – bez względu na miejsce
zamieszkania, czy też bez względu na miejsce świadczenia usługi. Natomiast
zupełnie niezrozumiała, z czysto ludzkiego punktu widzenia, jest dla mnie
postawa pani rezydent, której najważniejszym, jeśli nie jedynym, obowiązkiem jest
pomoc turystom przebywającym na wakacjach. Tymczasem pani rezydent zachowała
się jak STEREOTYPOWY mąż Arab, który zabiera żonie paszport, zamyka w
domu i zmusza do niewolniczej pracy. Zabierając polskim, oszukanym turystom
paszporty odebrała im równocześnie prawo do udzielenia pomocy w zakresie
powrotu do kraju. Najchętniej sama zabrałabym tej pani dokument uprawniający ją
do przebywania na terytorium Egiptu, odebrałabym jej również telefon komórkowy,
w zamian wręczyła litr wody, śpiwór i wysadziła gdzieś na środku pustyni,
mówiąc „do zobaczenia na lotnisku”.
W zaistniałej sytuacji warto docenić sprawność
działania polskiej ambasady. Z mojego własnego doświadczenia wiem, że
pracownicy polskiej placówki dyplomatycznej w Kairze nie są chętni do jakiejkolwiek
pomocy - nawet tym, którzy z nie swojej
winy znaleźli się w dość kłopotliwej sytuacji. Ale to nie jest ani czas, ani
okoliczności, żeby ten temat rozwijać. Pragnę tylko podkreślić, że jestem mile
zaskoczona i wdzięczna polskim dyplomatom z ambasady w Egipcie za błyskawicznie
podjęte działania w sprawie polskich turystów.
Na koniec chciałabym powiedzieć, że nie chcę oceniać
ludzi korzystających z usług biur podróży, ale ostatnie tygodnie udowadniają,
że najlepszym przepisem na udane wakacje, jest zaufać samemu sobie i podróżować
na własną rękę. W dzisiejszych czasach, kiedy wszystko można załatwić za pomocą
internetu i kart kredytowych, nie jest to wcale takie trudne, jak się wydaje.
W najbliższym wpisie spróbuję odpowiedzieć na
pytania: jak zorganizować wakacje w Egipcie na własną rękę i ile taki wyjazd
kosztuje…