13 lipca 2011; godzina 12:00
W związku ze zbliżającym się terminem wygaśnięcia ważności mojej wizy, zostałam zmuszona do odwiedzenia budynku Mogammy na Placu Tahrir. Zdarzyło się to mniej więcej dwa tygodnie temu, kiedy sytuacja w centrum Kairu przedstawiała się całkiem normalnie i spokojnie. A jednak te dwa tygodnie, które musiałam czekać na przyznanie mi nowej wizy, zmieniły oblicze miasta. Po odbiór kolejnej wizy miałam się zgłosić w niedzielę, 10 lipca, co po piątkowych protestach zorganizowanych na Placu Wyzwolenia, okazało się niemożliwe. Na Tahrir wciąż pozostawali demonstranci, którzy zablokowali tę część miasta na kilka, a nawet kilkanaście dni. Także budynek Mogammy pozostawał zamknięty, co całkowicie uniemożliwiało mi przedłużenie wizy. Nie stanowiłoby to większego problemu, gdyby nie fakt, że miałam już wykupiony bilet na samolot do Polski (na 17 lipca) i bałam się problemów związanych z brakiem ważnej wizy jakie mogły mnie spotkać na lotnisku. Tak więc codziennie rano odbywałam spacer na Plac Tahrir, który miał na celu sprawdzenie, czy Mogamma nadal pozostaje zamknięta.
Po trzech kolejnych dniach sytuacja w centrum miasta zmieniła się o tyle, że otwarto urząd, a więc mogłam przedłużyć wizę. W związku ze zbliżającym się wyjazdem do Polski złożyłam wniosek o przyznanie mi wizy na miesiąc. Jak duże było moje zdziwienie, kiedy Egipcjanka w średnim wieku oznajmiła mi, że muszę zakupić znaczki skarbowe o wartości 53 funtów – a więc o wartości, która przedłuża wizę o całe sześć miesięcy. Próbowałam jej wytłumaczyć, że potrzebuję wizę tylko na jeden miesiąc, która kosztuje niecałe 4 funty, ale kobieta nie posługiwała się językiem angielskim. Powtarzała tylko „53 funty, 53 funty...”. Nie miałam wyjścia; musiałam zapłacić całe 50 funtów więcej niż dotychczas, a wizę otrzymałam i tak tylko na miesiąc. Taka podwyżka cen ze względu na ogólną sytuację w Egipcie... tylko nie bardzo rozumiem, jak to się wiąże z jednym z haseł Rewolucji dotyczącym walki z korupcją?!