18 lipca 2011, godzina 22:00
Od ponad 24 godzin jestem w Polsce – po długich sześciu miesiącach nieobecności. W zasadzie nic się tutaj nie zmieniło, a jednak moje własne odbieranie otaczającego mnie świata uległo całkowitej przemianie – aż sama jestem zaskoczona. Zauważyłam to już po pierwszych trzech godzinach spędzonych w hali przylotów warszawskiego Okęcia.
Pogoda jest dość przyjemna, a nawet upalna – jak podkreśliła jedna z moich przyjaciółek w rozmowie telefonicznej. Powiedzmy, że jak dla kogoś przybywającego z zakątka świata, w którym temperatura w ciągu dnia waha się pomiędzy 35 a 38 stopni, jest tutaj dość ciepło. Co nie zmienia faktu, iż wciąż mam na sobie, oprócz długich spodni i koszulki z krótkim rękawem, także jeansową marynarkę. To prawda, że przechodzący obok ludzie, patrzą na mnie ze zdziwieniem – pogoda zachęca do zrzucania maksymalnej liczby odzieży, a nie do wręcz odwrotnego działania. Ja jednak pozostaję w marynarce. Siadam w jednej z kawiarni, zamawiam duże Latte i oddaję się obserwacji otaczających mnie podróżnych (a także tych, którzy na owych podróżnych czekają).
Moje zdziwienie jest równie duże. Przez ostatnie sześć miesięcy „odwykłam” od widoku roznegliżowanych do granic możliwości przedstawicielek płci pięknej. Szanująca się muzułmanka jest zobowiązana do zakrywania nóg (aż do kostek, a przynajmniej do kolan, chociaż większość z nich nie odsłania ich w ogóle), ramion i włosów. A tu? Gdziekolwiek nie spojrzę, widzę młode dziewczyny ubrane w spódniczki zakrywające zaledwie pośladki. Zawsze w takiej sytuacji marzę o jednym – żeby jej tak coś upadło na podłogę ;) (myślę, że każdy się domyśla dlaczego). Nie muszę nawet zgadywać jaki jest kolor bielizny, którą mają na sobie owe „damy” – spod skąpej bluzeczki wystają bowiem ramiączka, a nawet fragmenty miseczek. Przyglądam się z lekkim zażenowaniem – moje spojrzenie musi być równie dziwne, jak spojrzenie tych wszystkich przechodniów na widok młodej kobiety ubranej w jeansową marynarkę. Przecież panuje upał... ciekawe, w co ubrałyby się (o ile w ogóle by się ubrały) te wszystkie dziewczyny będąc w Kairze, gdzie od dwóch miesięcy temperatura przekracza 30 stopni Celsjusza?
Nie zamierzam tutaj nikogo ani urazić, ani obrazić, ale muszę przyznać, że zdecydowanie bardziej komfortowo czuję się na ulicach Kairu. Przynajmniej tam nikt mnie nie zmusza do oglądania nie zawsze zgrabnych, nagich łydek i ud, czy też wszechobecnego na ulicach polskich miast (i wsi) cellulitu.