"Podróżnicy mówią, że nie ma nic jaśniejszego na twarzy Ziemi niż Kair (...)

Ten, który nie widział Kairu, nie widział świata. Jego kurz jest jak złoto, jego Nil jest jak cud, jego kobiety są jak czarnookie niewiasty z raju, jego domy są jak pałace (...)

I jakże mogłoby być inaczej, skoro Kair jest Matką Świata?"

(opowieść żydowskiego lekarza)

27 lipca 2013

Masakra w Nasr City

27 lipca 2013 roku. Godzina 3:00 nad ranem. Kair, dzielnica Nasr City. Zwolennicy byłego już prezydenta Mohameda Mursi’ego zgromadzili się przed meczetem, gdzie nie tylko czekają na poranną modlitwę, ale przede wszystkim demonstrują swoje niezadowolenie i swoją siłę. Od czasów odebrania władzy Mursi’emu (co miało miejsce 03 lipca 2013 roku), w Egipcie, a szczególnie w jego stolicy, napięcie wciąż rośnie. Zwolennicy i przeciwnicy byłego prezydenta wywołują kolejne zamieszki, w wyniku których do szpitali trafiają kolejni ranni. Ale to, co wydarzyło się 27 lipca o świcie przejdzie do historii Egiptu jako nie zamieszki, nie protesty, i nie walki uliczne, ale jako masakra. Masakra, czy może nawet rzeź, której dokonano na cywilach, w dodatku w czasie pokoju. Jak podają służby rządowe zginęło 65 osób. Ilu zostało rannych, w tym ciężko, nie wie chyba nikt. Dane są podawane w setkach, czasem w tysiącach - w zależności od źródła.

Ale co tak naprawdę wydarzyło się o świcie w dzielnicy Nasr City?
Jak wspomniałam wcześniej, zwolennicy byłego prezydenta Mohameda Mursi’ego zgromadzili się przed jednym z meczetów. Czy byli agresywni, czy nie – tego do końca nie wiem. Na pewno demonstrowali swoje niezadowolenie. Służby odpowiedzialne za pilnowanie porządku otoczyły cały teren wokół protestujących, którzy domagali się przywrócenia władzy byłemu prezydentowi. Agresję podsycał fakt, iż właśnie wczoraj armia postawiła Mursi’emu dwa zarzuty: zarzut kolaboracji z palestyńskim Hamasem oraz zarzut przygotowania ucieczki więźniów w 2011 roku. Ucieczki, w której jako zbieg uczestniczył sam Mursi. Armia nie tylko przedstawiła zarzuty, ale zapowiedziała również aresztowanie byłego prezydenta. Ogień został podsycony, a w Kairze zawrzało. Nienawiść pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami byłego prezydenta osiągnęła szczytowy moment. Podejrzewam, że demonstrujący w Nasr City nie zachowywali się spokojnie. Doszło tam do zamieszek z siłami bezpieczeństwa, która użyła gazu łzawiącego do rozpędzenia tłumu. Dodam, że w tym samym czasie tłum protestujących przeciwko Bractwu Muzułmańskiemu pozostawał w centrum miasta, na Placu Tahrir. Do wyjścia na ulicę zwolenników armii nawoływał generał Abdul Fatah al-Sisi. Ten sam, który niecały miesiąc temu odebrał stanowisko prezydenta Egiptu Mohamedowi Mursi’emu. Nawoływanie do masowych protestów miało być próbą pokazania społeczeństwu i całemu światu, jak wielu zwolenników posiada. Nie jest bowiem tajemnicą, że po odsunięciu od władzy Mursi’ego to właśnie on ma aspiracje do objęcia stanowiska prezydenta Egiptu. Ale nawoływanie do masowych „demonstracji poparcia” było przede wszystkim prowokacją skierowaną wobec przeciwników wojska, czyli wobec zwolenników obalonego prezydenta. Prowokacja o tyle udana, że strona opozycyjna również wyszła na ulice Kairu. O świcie wojsko podjęło decyzję o użyciu broni palnej. Doniesienia medialne mówią o rozmieszczeniu snajperów na dachach pobliskich budynków, których celem było zabijanie sprzymierzeńców Bractwa Muzułmańskiego, a nie wystraszenie i rozproszenie tłumu. Rząd i armia odrzucają oskarżenia o użycie czegokolwiek poza gazem łzawiącym. Ale ja im jakoś nie wierzę. Swoje widziałam i swoje słyszałam, i te zapewnienia mnie nie przekonują. Jak mówią pracownicy szpitali i wolontariusze, strzały oddawano w okolice serca i w głowę, co trudno nazwać obroną konieczną, czy też chęcią wystraszenia protestujących. Tak strzelają tylko zawodowcy i tylko po to, by zabić. Trudno mi zrozumieć czemu to wszystko ma służyć?! Ale takich pytań bez odpowiedzi zrodziło się w mojej głowie znacznie więcej przez ostatnie trzy tygodnie.

(ale o tym może jutro)