"Podróżnicy mówią, że nie ma nic jaśniejszego na twarzy Ziemi niż Kair (...)

Ten, który nie widział Kairu, nie widział świata. Jego kurz jest jak złoto, jego Nil jest jak cud, jego kobiety są jak czarnookie niewiasty z raju, jego domy są jak pałace (...)

I jakże mogłoby być inaczej, skoro Kair jest Matką Świata?"

(opowieść żydowskiego lekarza)

28 lipca 2013

Egipt na skraju wojny domowej

Masakra nie powstrzymała przemocy. Spirala nienawiści i wzajemnych oskarżeń wciąż się nakręca. Protesty w Kairze wciąż trwają. Agresja w całym Egipcie rośnie z każdym kolejnym dniem. Demonstracje odbywają się już nie tylko w stolicy, ale również w Aleksandrii. Aż 80 osób zostało aresztowanych w sobotę, po tym jak w piątek zaatakowano meczet w tym nadmorskim mieście – drugim co do wielkości w całym Egipcie. Wydaje się, że nic już nie powstrzyma wzajemnej nienawiści zwolenników i przeciwników Mursi’ego oraz Bractwa Muzułmańskiego.

Mam wrażenie, że moment, w którym mieszkałam w Kairze był ostatnim, w którym mogłam poznać społeczeństwo egipskie i jego jedność. Ostatnim, w którym nie było ono jeszcze tak mocno podzielone, w którym ludzie spotykani na ulicach byli przyjaźni i niezwykle pomocni, a ulicami miasta nie płynęła krew niewinnych ofiar.

Oczywiście nie zapominam o tym, że krajem rządził Hosni Mubarak – wojskowy generał – dyktator. Nie zapominam o więźniach politycznych – opozycjonistach reżimu, wywodzący się przede wszystkim ze zdelegalizowanego Bractwa Muzułmańskiego. Nie zapominam o braku demokracji – ale czy demokracja w kraju islamskim jest w ogóle możliwa? (na to pytanie postaram się odpowiedzieć w jednym z kolejnych wpisów).

Mimo wszystko, mi osobiście – jako chrześcijance, która często była traktowana jak turystka, żyło się całkiem spokojnie. W styczniu 2011 roku wybuchła Rewolucja i wszystko zaczęło się zmieniać. I o ile całkowicie rozumiałam podstawy rewolucji, popierałam też postulaty demonstrujących na Tahrir, o tyle, wszystko, co wydarzyło się od tamtej pory, nie jest mi już bliskie.

Rozumiem nawet wybór Mohameda Mursi’ego na prezydenta. W drugiej turze stanął do walki z przedstawicielem armii, który był z tego samego obozu, co obalony Mubarak. Egipcjanie tak naprawdę nie wybierali prezydenta, ale mniejsze zło – sytuacja niezwykle zbieżna z wyborami w Polsce, niestety. Trudno się dziwić, że prezydentem został Mursi. Głosowali na niego przeciwnicy obalonego reżimu, zwolennicy Bractwa Muzułmańskiego, czyli islamiści, a także ludzie ubodzy i niewykształceni. Rozumiałam, kiedy ogłoszono, że nowym prezydentem Egiptu został właśnie Mohamed Mursi. Niestety, jako głowa państwa zawiódł… nie tylko mnie, ale przede wszystkim Egipcjan – Koptów, ludzi wykształconych, ludzi pragnących wkroczyć na ścieżkę demokracji, zwolenników cywilizacji Zachodniej. Napady na chrześcijańskie kościoły, mordowanie Koptów, porwania europejskich i amerykańskich dziennikarzy oraz turystów, walki na Półwyspie Synaj, a także coraz częstsze gwałty dokonywane na młodych Egipcjankach stały się codziennością. W tym wszystkim była jeszcze walka o konstytucję i szariat. Kraj pogrążał się w coraz większym chaosie, a na ulicach zaczęło być niebezpiecznie. Prezydent Mursi miał już więcej przeciwników niż zwolenników. Ale wojskowy zamach stanu, odsunięcie od władzy i właściwie „porwanie” Mursi’ego odbyło się poza prawem. Należy bowiem pamiętać, że został wybrany w sposób demokratyczny. Z drugiej jednak strony, każdy dzień jego prezydentury przynosił kolejne akty agresji. I znowu rozpoczęły się masowe protesty… 3 lipca armia przeprowadziła „zamach stanu” i odsunęła Mursi’ego od władzy. Nie wiadomo nawet, gdzie obecnie przebywa były prezydent (podobno w bezpiecznym miejscu). Na takie zachowanie dość agresywnie zareagowali islamiści – zwolennicy Mursi’ego i Bractwa Muzułmańskiego. Oczywiście, taki rozwój wydarzeń można było łatwo przewidzieć.  


Wydaje się, że spirala nienawiści, którą mocno nakręcał obalony prezydent jest już nie do zatrzymania. Starcia pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami Mursi’ego mają miejsce codziennie. I codziennie kolejni ranni są odwożeni do szpitali, a ci, którzy stracili życie są opłakiwani przez bliskich. Po co to wszystko? I czy ktokolwiek zatrzyma tę spiralę? Czy też Egipt pogrąży się w chaosie, podobnym do tego, jaki panuje w Syrii? Na dzień dzisiejszy wydaje się, że kraj faraonów stoi nad przepaścią. Czy zrobi krok naprzód i zanurzy się w wojnie domowej?