"Podróżnicy mówią, że nie ma nic jaśniejszego na twarzy Ziemi niż Kair (...)

Ten, który nie widział Kairu, nie widział świata. Jego kurz jest jak złoto, jego Nil jest jak cud, jego kobiety są jak czarnookie niewiasty z raju, jego domy są jak pałace (...)

I jakże mogłoby być inaczej, skoro Kair jest Matką Świata?"

(opowieść żydowskiego lekarza)

30 lipca 2013

Afrykańskie upały

Wtorek, 30 lipca. Za oknem pochmurno, wietrznie i wilgotno po nocnych deszczach. Temperatura w moim rodzinnym mieście spadła do 25 stopni Celsjusza. Hm… jak na środek lata, to chyba nie najlepsza pogoda?

Ale Polacy są innego zdania. Trzy dni afrykańskich upałów i napływ saharyjskiego powietrza sprawiły, że przynajmniej połowa społeczeństwa zatęskniła za zimą.

Sprawdzam pogodę w Kairze:
wtorek – 36 stopni
środa – 36 stopni
czwartek - 37 stopni
piątek – 38 stopni
sobota -  37 stopni
- w ciągu dnia, bo w nocy temperatura spada do 24. I oczywiście pełne słońce. Taka letnia pogoda utrzymuje się tam przez mniej więcej pięć miesięcy w roku. I nie ma co liczyć na orzeźwiający deszcz, czy burzę, która pozwoli odpocząć od upałów. Owszem, takie zjawiska są obecne w Kairze, ale pada tam może trzy razy w roku i zazwyczaj w zimie. Nigdy latem.

Przy okazji ostatnich wyjątkowo gorących dni w Polsce opowiadano, w jaki sposób mieszkańcy krajów arabskich radzą sobie z upałami. Patent wymieniany w polskiej telewizji najczęściej to spożywanie gorących napojów w celu wyrównania temperatury wewnątrz ciała z tą panującą na zewnątrz. Ja znam drugi, skrajnie odmienny sposób – nalewanie wody do butelki i wstawianie jej do zamrażalnika tak, aby się mocno schłodziła, ale nie zamieniła w lód. Taki mocno zimny napój schładza organizm – i dziwne, że mało który Egipcjanin walczy z anginą. Polak pewnie następnego dnia musiałby już odwiedzić lekarza, a połowę wakacji przeleżałby w łóżku.

To samo dotyczy używania klimatyzacji. Ile to się w telewizji ostrzega, że niezdrowe, że może powodować przeziębienia, zapalenie gardła, że duża różnica temperatur nie sprzyja zdrowiu. Tymczasem nie wyobrażam sobie lata w Egipcie bez korzystania z usług tego zbawiennego urządzenia… i jakoś ludzie nie chorują. Kwestia przyzwyczajenia? I czy może jakieś inne geny?


Tak czy inaczej kilkudniowy upał minął. Jest pochmurno i wietrznie. Zobaczymy, jak długo?

28 lipca 2013

Egipt na skraju wojny domowej

Masakra nie powstrzymała przemocy. Spirala nienawiści i wzajemnych oskarżeń wciąż się nakręca. Protesty w Kairze wciąż trwają. Agresja w całym Egipcie rośnie z każdym kolejnym dniem. Demonstracje odbywają się już nie tylko w stolicy, ale również w Aleksandrii. Aż 80 osób zostało aresztowanych w sobotę, po tym jak w piątek zaatakowano meczet w tym nadmorskim mieście – drugim co do wielkości w całym Egipcie. Wydaje się, że nic już nie powstrzyma wzajemnej nienawiści zwolenników i przeciwników Mursi’ego oraz Bractwa Muzułmańskiego.

Mam wrażenie, że moment, w którym mieszkałam w Kairze był ostatnim, w którym mogłam poznać społeczeństwo egipskie i jego jedność. Ostatnim, w którym nie było ono jeszcze tak mocno podzielone, w którym ludzie spotykani na ulicach byli przyjaźni i niezwykle pomocni, a ulicami miasta nie płynęła krew niewinnych ofiar.

Oczywiście nie zapominam o tym, że krajem rządził Hosni Mubarak – wojskowy generał – dyktator. Nie zapominam o więźniach politycznych – opozycjonistach reżimu, wywodzący się przede wszystkim ze zdelegalizowanego Bractwa Muzułmańskiego. Nie zapominam o braku demokracji – ale czy demokracja w kraju islamskim jest w ogóle możliwa? (na to pytanie postaram się odpowiedzieć w jednym z kolejnych wpisów).

Mimo wszystko, mi osobiście – jako chrześcijance, która często była traktowana jak turystka, żyło się całkiem spokojnie. W styczniu 2011 roku wybuchła Rewolucja i wszystko zaczęło się zmieniać. I o ile całkowicie rozumiałam podstawy rewolucji, popierałam też postulaty demonstrujących na Tahrir, o tyle, wszystko, co wydarzyło się od tamtej pory, nie jest mi już bliskie.

Rozumiem nawet wybór Mohameda Mursi’ego na prezydenta. W drugiej turze stanął do walki z przedstawicielem armii, który był z tego samego obozu, co obalony Mubarak. Egipcjanie tak naprawdę nie wybierali prezydenta, ale mniejsze zło – sytuacja niezwykle zbieżna z wyborami w Polsce, niestety. Trudno się dziwić, że prezydentem został Mursi. Głosowali na niego przeciwnicy obalonego reżimu, zwolennicy Bractwa Muzułmańskiego, czyli islamiści, a także ludzie ubodzy i niewykształceni. Rozumiałam, kiedy ogłoszono, że nowym prezydentem Egiptu został właśnie Mohamed Mursi. Niestety, jako głowa państwa zawiódł… nie tylko mnie, ale przede wszystkim Egipcjan – Koptów, ludzi wykształconych, ludzi pragnących wkroczyć na ścieżkę demokracji, zwolenników cywilizacji Zachodniej. Napady na chrześcijańskie kościoły, mordowanie Koptów, porwania europejskich i amerykańskich dziennikarzy oraz turystów, walki na Półwyspie Synaj, a także coraz częstsze gwałty dokonywane na młodych Egipcjankach stały się codziennością. W tym wszystkim była jeszcze walka o konstytucję i szariat. Kraj pogrążał się w coraz większym chaosie, a na ulicach zaczęło być niebezpiecznie. Prezydent Mursi miał już więcej przeciwników niż zwolenników. Ale wojskowy zamach stanu, odsunięcie od władzy i właściwie „porwanie” Mursi’ego odbyło się poza prawem. Należy bowiem pamiętać, że został wybrany w sposób demokratyczny. Z drugiej jednak strony, każdy dzień jego prezydentury przynosił kolejne akty agresji. I znowu rozpoczęły się masowe protesty… 3 lipca armia przeprowadziła „zamach stanu” i odsunęła Mursi’ego od władzy. Nie wiadomo nawet, gdzie obecnie przebywa były prezydent (podobno w bezpiecznym miejscu). Na takie zachowanie dość agresywnie zareagowali islamiści – zwolennicy Mursi’ego i Bractwa Muzułmańskiego. Oczywiście, taki rozwój wydarzeń można było łatwo przewidzieć.  


Wydaje się, że spirala nienawiści, którą mocno nakręcał obalony prezydent jest już nie do zatrzymania. Starcia pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami Mursi’ego mają miejsce codziennie. I codziennie kolejni ranni są odwożeni do szpitali, a ci, którzy stracili życie są opłakiwani przez bliskich. Po co to wszystko? I czy ktokolwiek zatrzyma tę spiralę? Czy też Egipt pogrąży się w chaosie, podobnym do tego, jaki panuje w Syrii? Na dzień dzisiejszy wydaje się, że kraj faraonów stoi nad przepaścią. Czy zrobi krok naprzód i zanurzy się w wojnie domowej? 

27 lipca 2013

Masakra w Nasr City

27 lipca 2013 roku. Godzina 3:00 nad ranem. Kair, dzielnica Nasr City. Zwolennicy byłego już prezydenta Mohameda Mursi’ego zgromadzili się przed meczetem, gdzie nie tylko czekają na poranną modlitwę, ale przede wszystkim demonstrują swoje niezadowolenie i swoją siłę. Od czasów odebrania władzy Mursi’emu (co miało miejsce 03 lipca 2013 roku), w Egipcie, a szczególnie w jego stolicy, napięcie wciąż rośnie. Zwolennicy i przeciwnicy byłego prezydenta wywołują kolejne zamieszki, w wyniku których do szpitali trafiają kolejni ranni. Ale to, co wydarzyło się 27 lipca o świcie przejdzie do historii Egiptu jako nie zamieszki, nie protesty, i nie walki uliczne, ale jako masakra. Masakra, czy może nawet rzeź, której dokonano na cywilach, w dodatku w czasie pokoju. Jak podają służby rządowe zginęło 65 osób. Ilu zostało rannych, w tym ciężko, nie wie chyba nikt. Dane są podawane w setkach, czasem w tysiącach - w zależności od źródła.

Ale co tak naprawdę wydarzyło się o świcie w dzielnicy Nasr City?
Jak wspomniałam wcześniej, zwolennicy byłego prezydenta Mohameda Mursi’ego zgromadzili się przed jednym z meczetów. Czy byli agresywni, czy nie – tego do końca nie wiem. Na pewno demonstrowali swoje niezadowolenie. Służby odpowiedzialne za pilnowanie porządku otoczyły cały teren wokół protestujących, którzy domagali się przywrócenia władzy byłemu prezydentowi. Agresję podsycał fakt, iż właśnie wczoraj armia postawiła Mursi’emu dwa zarzuty: zarzut kolaboracji z palestyńskim Hamasem oraz zarzut przygotowania ucieczki więźniów w 2011 roku. Ucieczki, w której jako zbieg uczestniczył sam Mursi. Armia nie tylko przedstawiła zarzuty, ale zapowiedziała również aresztowanie byłego prezydenta. Ogień został podsycony, a w Kairze zawrzało. Nienawiść pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami byłego prezydenta osiągnęła szczytowy moment. Podejrzewam, że demonstrujący w Nasr City nie zachowywali się spokojnie. Doszło tam do zamieszek z siłami bezpieczeństwa, która użyła gazu łzawiącego do rozpędzenia tłumu. Dodam, że w tym samym czasie tłum protestujących przeciwko Bractwu Muzułmańskiemu pozostawał w centrum miasta, na Placu Tahrir. Do wyjścia na ulicę zwolenników armii nawoływał generał Abdul Fatah al-Sisi. Ten sam, który niecały miesiąc temu odebrał stanowisko prezydenta Egiptu Mohamedowi Mursi’emu. Nawoływanie do masowych protestów miało być próbą pokazania społeczeństwu i całemu światu, jak wielu zwolenników posiada. Nie jest bowiem tajemnicą, że po odsunięciu od władzy Mursi’ego to właśnie on ma aspiracje do objęcia stanowiska prezydenta Egiptu. Ale nawoływanie do masowych „demonstracji poparcia” było przede wszystkim prowokacją skierowaną wobec przeciwników wojska, czyli wobec zwolenników obalonego prezydenta. Prowokacja o tyle udana, że strona opozycyjna również wyszła na ulice Kairu. O świcie wojsko podjęło decyzję o użyciu broni palnej. Doniesienia medialne mówią o rozmieszczeniu snajperów na dachach pobliskich budynków, których celem było zabijanie sprzymierzeńców Bractwa Muzułmańskiego, a nie wystraszenie i rozproszenie tłumu. Rząd i armia odrzucają oskarżenia o użycie czegokolwiek poza gazem łzawiącym. Ale ja im jakoś nie wierzę. Swoje widziałam i swoje słyszałam, i te zapewnienia mnie nie przekonują. Jak mówią pracownicy szpitali i wolontariusze, strzały oddawano w okolice serca i w głowę, co trudno nazwać obroną konieczną, czy też chęcią wystraszenia protestujących. Tak strzelają tylko zawodowcy i tylko po to, by zabić. Trudno mi zrozumieć czemu to wszystko ma służyć?! Ale takich pytań bez odpowiedzi zrodziło się w mojej głowie znacznie więcej przez ostatnie trzy tygodnie.

(ale o tym może jutro)